Powieść kryminalna Marka Krajewskiego.
Erynie, trzy boginie kary i zemsty za zbrodnie. Alekto-uosobienie nieubłaganego gniewu, Megajra – nienawiści, Tyzyfona – zemsty. I zostały obudzone, by dokonać dzieła.
Wiosenny Lwów 1939 roku. Pewien żydowski aptekarz, w wychodku znajduje zwłoki trzyletniego dziecka i jak się okazuje, niewyobrażalnie torturowanego przed śmiercią. Miasto ogarnia strach, policja wszczyna śledztwo, a główny magik od rozwiązywania zagadek i łapania złych ludzi, chce odejść na emeryturę. Wiadomo, że nie byłoby tej książki, gdyby komisarz Edward Popielski rzeczywiście w tak dramatycznej sytuacji odszedł w stan spoczynku, więc zostaje i zaczyna działać.
Chciałam czytać o prowadzonym śledztwie, o frustracji dopadającej policjantów, kiedy nic się nie klei i dowiedzieć się o samym zespole śledczym, pracującym nad sprawą, ciekawa byłam przedwojennego Lwowa. Ale nie ma zwyczajowego dochodzenia, cała fabuła zdominowana jest przez Edwarda Popielskiego, tym co robi i jak robi, kiedy śpi i kiedy wywołuje u siebie kontrolowany atak epilepsji w celem wywołania wizji, jak bardzo kocha swoją córkę i wnuczka i jak bardzo nienawidzi i gardzi prostymi ludźmi. Zaślepiony nienawiścią do mordercy dziecka, nie zawaha sie komisarz przed paktem z największym bandytą lwowskiego podziemia, Kiczełesem. Sama intryga jest w porządku, choć nie należy spodziewać się czegoś, czego już nie znamy. Natomiast motyw, jaki przyświecał zabójcy, jak dla mnie zbyt pokrętny i pokomplikowany w swoim założeniu, a koszty niewspółmiernie wysokie do wyniku.
Przenosząc akcję powieści z Breslau do Lwowa, p.Krajewski swoim wielbicielom wielkiej krzywdy nie robi. Popielskiego, autor stworzył na wzór i podobieństwo Mocka, bo obaj panowie to eleganci i znawcy mody, poza tym bywalcy wytwornych restauracji i smakosze dobrego jedzenia i napitku, nienawidzący brudu, smrodu i biednych ludzi, przy tym obaj chamscy, brutalni i niesympatyczni. Lwów w przededniu wojny, kilka śmierdzących zaułków, parę zapchlonych klitek robiących za mieszkania, gmach policji, więzienie i kościół. Różnica jest tylko taka, że mieszkaniec Wrocławia w książkach serii Breslau odnajdzie mnóstwo znanych kątów, a mieszkaniec Lwowa poczuje się oszukany. W Breslau słychać język niemiecki, tutaj batiary mówią lwowską gwarą, jest to z pewnością atrakcja książki, mnie to drażni.
Nie lubię komisarza Edwarda Popielskiego. Tak wrednym, chamskim i niesympatycznym okazuje się być człowiekiem, że nasuwa się pytanie, kto tu jest bandytą. Mało, że poniża i gardzi ludźmi, stosuje bez sensu przemoc, daje zielone światło do dokonania morderstwa, to czyn jakiego dopuści się wobec bezbronnego i chorego dziecka dyskredytuje go absolutnie. Tak naprawdę, to niczym nie różni się od mordercy, którego tak zaciekle ściga.
Epilog służy do tego, by wszystko zostało powiedziane i wyjaśnione. I tak też jest Eryniach, tyle, że kwestia porywania dzieci przez Cyganów, straszenie Żydami, dokonującymi na małych katolikach mordów rytualnych, jest poprostu śmieszne. Rozbraja też sprawa wnuka Popielskiego, o mało co nie zrobiło się ckliwie i romantycznie, oraz harlekinowato.
Erynie to zapowiedź nowej serii, ze Lwowa i z komisarzem Popielskim. Nie wiem, czy zdecyduję się na kolejne tomy, bo pierwsze wrażenie się liczy, a z tym jest źle.
//