Fabułę książki, powstałej w 1979 roku, przedstawia się jako mroczną, alegoryczną wizję przyszłości Stanów Zjednoczonych – cytat ze skrzydełka okładki powieści. A wizja nieciekawa jest, bo państwo wyraźnie totalitarne, bieda aż piszczy, więc marzenie, by być bogatym, jest jak najbardziej uzasadnione i pożądane przez wielu.
Wielki marsz to impreza, co roku organizowana przez władze państwowe ku uciesze pospólstwa, a nagrodą są wielkie pieniądze i nieskończone bogactwo. Uczestnicy zawodów, 100 młodych chłopaków wyrusza z punktu A, by w tempie marszowym 6 km na godzinę znaleźć się w odległym punkcie B. Regulamin zawodów jest rozbudowany, ale kilka najważniejszych punktów załatwia sprawę : tempo marszu 6 km/godz., odżywianie w marszu, spanie w marszu, załatwianie potrzeb fizjologicznych w marszu. Pogwałcenie któregokolwiek z punktów regulaminu skutkuje upomnieniami – pierwszym, drugim i trzecim, a potem czerwona kartka, po niej karabiny zostają wycelowane z wielką precyzją w ofiarę i ta po sekundzie w majestacie regulaminu zostaje zastrzelona. Meta jest tam, gdzie pada zastrzelony przedostatni zawodnik, a ten, któremu udaje się dojść, po drodze mijając 99 zabitych uczestników, zostaje wielkim wygranym.
Głównym bohaterem jest Ray Garraty, ale autor skupia się na kilkuosobowej zaprzyjaźnionej grupie chłopców i na nich dokonuje wiwisekcji zachowań, powodów dla których zdecydowali się na udział w zawodach i zasadniczym pytaniu zadawanym sobie przez bohaterów, czemu stali się samobójcami, w imię czego i dla kogo. Studium ludzkich zachowań w obliczu nieuniknionej śmierci, ale też lekcja poglądowa zachowań tłumu oglądającego to swoiste reality show.
Jest w tej opowieści kilka wstrząsających momentów, mimo, że Wielki Marsz sam w sobie już porządnie targa czytelnikiem, tylko według mnie, zakończenie jest takie niezakończone. Zwycięzca jest już znany a przedstawienie tak jakby trwa dalej, bez naszego udziału i nie wiemy co dalej.
Mimo, że od premiery książki, minęło trochę lat, to nic nie straciła na swojej aktualności, bo pomyślałam sobie o tych wszystkich tour de…, różnych mistrzostwach w…, wyścigach czy olimpiadach, Wielki Marsz w tej czy innej formie ciągle gdzieś się zaczyna i gdzieś kończy, ku naszej uciesze.