Powieść sensacyjna łamana przez fantastykę Eugeniusza Dębskiego.
Owen Yeates, cholerny, cwany twardziel Zaczyna się jak u Chandlera: cyniczny detektyw przyjmuje dziwne zlecenie od zwariowanej, nieprawdopodobnie bogatej, starej damy. Sprawa, na pozór już rozwiązana, uruchamia ciąg zdarzeń wlokących się za bohaterem niczym smród za wiadomą armią. U progu wyjaśnienia zagadki następuje nieoczekiwany zwrot akcji. Wspaniała książka Dębskiego. Wartka akcja, więcej niż dobra, po prostu fantastyczna.
Eryk Vort
I jeszcze kilka innych w tym tonie zajawek, nęcących, kuszących i polecających tę powieść. Długo prosić się nie dałam, bo Owen Yeates znany jest mi z kilku innych powieści i wiem, że warto. To znaczy wiedziałam, że warto, bo po lekturze, śmiało można rzec, iż to powieść tylko dla wyznawców p.Eugeniusza, niestety.
Początek wielce obiecujący, Yeates, niecierpiący na nadmiar pracy, dostaje zlecenie schwytania złodzieja pamiątek i gadżetów baseballowych, które to rzeczy są własnością bajecznie majętnej starszej pani. Po intensywnym i owocnym śledztwie, ukontentowana starsza dama jeszcze raz wynajmuje Owena, ale tym razem chodzi o sny. Zleceniodawczyni nie życzy sobie, aby jej sen, dokładnie o lodówkę chodzi, śnił się jej modystowi. W chwili, gdy Yeates zaczyna koło sprawy snów się kręcić i kapelusznika indagować o nieszczęsny lodówkowy sen, rozpoczyna się właściwa akcja.
Powieść podzielono na trzy rozdziały i nie to jest interesujące, ale stworzenie swoistego dzieła 2 w 1, książka w książce. Rozdział drugi, najbardziej obszerny jest osią powieści, niestety najbardziej rozwlekłą i momentami przynudzającą niemiłosiernie. I w sumie szkoda, bo wprowadzenie do opowieści Scotta Hamisdala, alter ego Owena i osadzenie akcji w Redleaf Hill to niezły pomysł był.
Poczatek książki dobry, środek przeokropnie nudny i końcówka wreszcie budzi z letargu, na zasadzie im więcej przerażających trupów, okaleczonych i oskórowanych tym lepiej. Mnie kompletnie rozczmuchały 🙂 karle bliźniaki, coś niewiarygodnie obrzydliwego.
Znakiem firmowym Yeatsa jest cynizm, czarny humor i cięte riposty, w tej opowieści detektyw trochę spuścił z tonu, zmarkotniał i rozleniwił się. Żałuję, bo jednak to Owen jest tym magnesem, a dopiero potem intryga.
Władcy nocy, złodzieje snów to słaba książka. Ulżyło mi, że przeczytałam, a co się wynudziłam, to moje.