Kryminał duetu Maj Sjöwall & Per Wahlöö.
Co można powiedzieć o powieści, która powstała na przełomie lat 60 i 70 tamtego wieku, a nudne i upalne lato anno domini 1969 w wyludnionym Malmö, niczym nie różni się od upalnego, nudnego i wyludnionego Sztokholmu. Otóż śmiało można rzec, iż to lektura obowiązkowa dla miłośników tego gatunku literackiego i dla tych, którzy zamierzają wstąpić do klubu.
Zagadka kryminalna stanie się zagadką dla szwedzkiej policji w chwili, kiedy w restauracji hotelu Savoy, tajemniczy mężczyzna odda strzał w głowę drugiego mężczyzny, znanego na cały kraj i poza jego granicami, nieprzyzwoicie bogatego i wpływowego biznesmena. Zamachowiec salwuje się ucieczką przez restauracyjne okno, głowa wpływowego biznesmena ląduje na półmisku obok ryby pod beszamelem a la Frans Suell i od tego momentu zaczyna się sprawa dla policji. Do akcji wkracza Martin Beck, główny magik od łapania morderców, ale nie mniej ważnymi figurami w tej grze są pozostali inspektorzy, w znakomity spsób uzupełniający się nawzajem.
To dobra opowieść, w której nie tylko wątek kryminalny jest ważny. Lewicujące i zerkające na komunistyczne państwa społeczeństwo szwedzkie, gromko potępiające wyzyskiwaczy i krwiopijców uciemiężonego narodu. Nie pałający miłością do emigrantów tubylcy, nadchodzący powoli boom narkotykowy z ruchem hippisowskim. Intryga kryminalna, choć banalna i bez fajerwerków, tło społeczne odmalowane w nienachalny sposób i to wszystko podane w tak bardzo niewymuszony sposób. Inteligentnie dowcipne dialogi, czarny humor i absolutnie genialni policjanci, występujący w rolach głównych i drugoplanowych. Rowery, jako środek lokomocji, maszyny do pisania i centralki telefoniczne, a wykrywalność wcale nie mniejsza niż w dzisiejszych gadżeciarskich czasach.
Morderstwo w Savoyu jest szóstą (napisali 10) w kolejności powieścią pary autorskiej, cieszę się, że jeszcze kilka przede mną.