Powieść kryminalna Reginalda Hilla.
Kiedy Mary Dinwoodie zostaje zamordowana, a na drugi dzień redakcja miejscowego dziennika ma wątpliwą przyjemność wysłuchania cytatu z Hamleta w wykonaniu anonimowego głosu, można by pomyśleć, że morderca jest erudytą z zacięciem szekspirowskim. I kiedy już nikomu nie jest do śmiechu, bo zaczynają ginąć młode kobiety, a swoiste telefoniczne epitafium z Hamleta, poprzedza odnalezienie kolejnych zwłok, słynny tandem Andy Dalziel i Peter Pascoe oraz sierżant Wield, dwoją się i troją, by złapać mordercę.
Wydawać by się mogło, że skoro Shafton nie jest Londynem, ze schwytaniem mordercy specjalnych kłopotów nie będzie, otóż nic bardziej mylnego. Autor Hill sprokurował wyjątkowo dużo mylnych tropów, dorzucając jako wisienkę na morderczym torcie, tabor cygański, popasający w pobliżu miejsc zbrodni. I mając tropów oraz hipotez bez liku, ulubiony policjant Pascoe i lekko tajemniczy sierżant Wield oraz siedzący im na karku szef Dalziel, miotają się od jednego morderstwa do drugiego, a my razem z nimi, nie mając szans na samodzielne odkrycie, kim jest Dusiciel.
Nim sprawa zostanie rozwiązana i doprowadzona do finału, my pobuszujemy w Shafton, w roku pańskim 80 ubiegłego wieku, mając za przewodników policjantów i mieszkańców północnego regionu Yorkshire. Bez telefonów komórkowych, komputerów i profesjonalnego sprzętu nagrywającego, towarzyszymy policjantom w przesłuchaniach, pilnie notujących każde słowo świadka, stajemy przy przydrożnych budkach telefonicznych, by dowiedzieć się, co dalej w sprawie, podziwiamy biegłość w pisaniu na maszynie, oraz chodzimy na dyskoteki do aeroklubu, gdzie i młodzież i strszyzna, we względnej symbiozie egzystuje. Warto też odnotować fakt rasizmu wśród tubylców, względem innych grup etnicznych, demonstrowany bez żenady i z uśmiechem na ustach.
A kiedy już coś tam wiemy o roku 80 w Shafton, uwagę możemu skupić na tych, którzy robią tę powieść, czyli Pascoe i Dalziel, ja dodatkowo jako bonus dodaję Wielda. Całą trójkę, ze szczególnym wskazaniem na Dalziela, charakteryzuje wyjatkowy sarkazm, skłonność do dręczenia podwładnych, zabijajanych czarnym humorem i niewybrednymi żartami. Cudowni panowie, z których Pascoe wyrasta na godnego zastepcę Dalziela.
Dobra powieść kryminalna, tak skonstruowana, że nie warto samemu bawić się w śledczych. A swoją drogą po co łamać sobie głowę zagadką, czyż nie lepiej czerpać przyjemność z lektury, a mordercę niech chwytają profesjonaliści.