Adaptacja filmowa powieści kryminalnej Asy Larsson, w reżyserii Leifa Lindbloma.
W trzy lata po debiucie powieści Asy Larsson Burza z krańców ziemi w Polsce, jest okazja, by skonfrontować wersję papierową z wersją filmową. W prologu notki powiem tak, dobra powieść z ciekawą intrygą kryminalną i jeszcze ciekawszymi bohaterami.
Tak dla przypomnienia. Rebeka Martinsson, prowadzi wspólnie ze swoim przyjacielem kancelarię prawniczą w Sztokholmie. Pochodzi z Kiruny, miasta położonego na dalekiej północy Szwecji i po latach nieobecności, wraca w rodzinne strony, na wezwanie dawnej przyjaciółki. Na miejscu okazuje się, że Saana, przyjaciółka Rebeki, zostaje oskarżona o zamordowanie własnego brata, który do momentu tragicznej śmierci, pełnił obowiązki kaznodziei w miejscowym kościele. Rebeka nie wierzy w winę dawnej koleżanki i zaczyna prowadzić własne śledztwo, dodatkowo będąc obarczoną opieką nad dwójką dzieci aresztowanej Saany. Oprócz ratowania z opresji przyjaciółki, przyjdzie się zmierzyć Rebece z upiorami z własnej przeszłości, z wrogością mieszkańców Kiruny i fanatyzmem religijnym, ocierającym sie o sekciarstwo.
Jeśli dodamy do zgrabnej fabularnie akcji, Kirunę zasypaną śniegiem, z przepiękną zorzą polarną i cudownymi zimowymi krajobrazami tego regionu Szwecji, to Burza z krańców ziemi w sam raz się nada i jako przyjemny film kryminalny i przypominacz, jak naprawdę wygląda zima (gdybyśmy, dajmy na to zapomnieli). Przy okazji kontemplacji uroków zimowej Kiruny, dostajemy obraz zamkniętej społeczności miasta, gdzie surowe warunki życia, sprzyjają wszelkim wynaturzeniom i wyzwalają w ludziach najniższe instynkty. To tak ku przestrodze.
Miłym zaskoczeniem są aktorzy wcielający sie w książkowych bohaterów. Izabella Scorupco, jako Rebeka Martinsson wypada bardzo dobrze, a Krister Henriksson jako Olof Strandgard to zaskoczenie, bo to nie kto inny, tylko Kurt Wallander, tyle, że jakiś wychudzony. Żałuję, że rola Anny Marii Melli i całego zespołu policyjnego, została sprowadzona do roli statystów, a przecież w książce, to wcale wcale ciekawy wątek.
Jedynym zgrzytem, oczywiście spowodowanym niechlujstwem i brakiem… nawet nie wiem jak takie coś określić, polskiego tego kogoś, odpowiadającego za korektę czy coś. Mianowicie po zakończeniu filmu, lektor (tak tak, puściłam sobie z lektorem, bo książkę znam i nie musiałam aż tak uważać :), oznajmił, że film jest adaptacją powieści Asy Larssona! I tak to w trakcie oglądania filmu, zostałam świadkiem cudownej przemiany autorki Asy Larsson w autora Asę Larssona :/.
Był prolog, więc i epilog musi być