w reżyserii Paula Haggisa.
O filmie wiedziałam tyle, ile informacji wyczytałam na okładce i nie szukałam dodatkowych źródeł wiedzy, co w sumie okazało się bardzo dobrym pomysłem. Bo to co obejrzałam, a to co sobie przed seansem wyobrażałam, przyjemnie mnie zaskoczyło.
Miłe małżeństwo z kilkuletnim synkiem, żyje, pracuje, bywa i się kocha, jak miliony im podobnych par, z niezłymi perspektywami na przyszłość, a ewentualne nękające ich problemy, nie są na skalę być albo nie być. Ale życie rodzinne małżonków, brutalnie się kończy z chwilą, kiedy żona bohatera zostaje oskarżona o morderstwo i skazana na dożywocie. Fakty i dowody wyraźnie wskazują na Larę Brennan i tylko jej mąż John, wierzy w jej niewinność.
Wyobrażałam sobie spektakularne akcje i wyczyny bohatera, który nagle przechodzi metamorfozę i ze zwykłego akademickiego nauczyciela przeistacza się w niebezpiecznego macho, broniącego swojej kobiety. I tu pierwsza niespodzianka i miłe rozczarowanie. Nikt nikomu rąk i nóg nie urywa, uzi i inne szybkostrzelne lupary pochowane, krew tylko z nosa i jednego postrzału, a nasz John Brennan, mając wiedzę, że wszystkie prawne kroki zawiodły, bierze w swoje amatorskie ręce sprawę i krok po kroku przygotowuje się na wielką ucieczkę.
Drugim miłym zaskoczeniem, to fakt, że jest to film o miłości. Miłości tak romantycznej, wielkiej i bezwarunkowej, że pozwoli ona naszemu bohaterowi na czyny, o które on sam nigdy by sie nie podejrzewał. Krok po kroku zdobywa wiedzę o przestępczym światku, popełnia szkolne błędy, ale na nich się uczy i zdobywa to wszystko, co sobie założył.
I spodobała mi się gra Russella Crowe’a, spokojny i miły człowiek, kochający mąż i ojciec, nagle postawiony pod ścianą, nie panikuje, z kamienną twarzą i rzadko okazywanymi emocjami, które nim targają, stonowany a jednocześnie zdeterminowany, robi to, co serce mu dyktuje.
Wielka pochwała miłości i wiary, która jak widać z Dla niej wszystko, czyni cuda.