Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Kim jest i co może reporter kryminalny w poczytnym Los Angeles Times. Otóż taki dziennikarz posiada monopol na ferowanie wyroków w sprawach jasnych i kontrowersyjnych, a im bardziej radykalne i zgodne z oczekiwaniami czytelników, tym lepiej, jest też przebrzmiałą gwiazdą ze sprawy Poety, właśnie zwolnioną z pracy w ramach redukcji etatów. Tak oto dochodzimy do Jacka McEvoy’a, który swoim artykułem, zaszufladkował młodego chłopaka, jako bezwzględnego mordercę. I ten z pozoru niewinny kilkucalowej długości artykuł, wydrukowany w rzeczonej gazecie na którejś z jej licznych stron, wyzwoli cały ciąg zdarzeń, z ujawnieniem seryjnego mordercy na czele.
A będzie się działo na tych kilkuset stronach powieści. Na dobry początek ujawnienie przez naszego bohatera istnienie seryjnego mordercy, o którym policja, a nawet proszę proszę FBI, nie miało pojęcia. Kradzież tożsamości naszego bohatera, temat coraz bardziej aktualny i chętnie eksploatowany w literaturze i filmie. Odrażające morderstwa i obietnica miłości, światek dziennikarski od kuchni i wilcze prawa u tych, którzy stoją na straży ładu i porządku. Interesująca galeria postaci, od tych co mogą wiele, po tych co by chcieli dużo. Rajd przez życie i dzielnice białych, po przejażdżkę wśród czarnych dilujących braci, ot, zwyczajne życie w zwyczajnym LA.
Michael Connelly wielkim pisarzem jest, a wielkość jego talentu mierzę cyklem powieści z Harrym Boschem, które to powieści należą do jednych z najlepszych, jakie czytałam. Majstersztykiem w fabule i kreacji bohaterów, wykazał się w Poecie i Kanale i tam po raz pierwszy mamy przyjemność poznać Jacka McEvoy’a i Rachel Walling. Nie dziwię się zatem, że autor polubiwszy swoich bohaterów, postanowił reaktywować parę i napisał Stracha na wróble.
Byłabym nieuczciwa, gdybym powieścią się zachwyciła, ale nie mogę też powiedzieć, że lektura dzieła sprawiła mi przykrość. Pomysł na intrygę fajny, aktorom tego spektaklu, specjalnie nic zarzucić nie można, ale zabrakło ikry, która powoduje, że powieść ma to coś, co odróżnia ją od reszty kryminalnej sieczki, a osoby po obu stronach barykady potrafią w czytelniku wzbudzić tak duże emocje, że w trakcie lektury wzrasta poziom spożywanych przekąsek i wypijanych kaw. A tu tego nie ma, nawet psychopata jest lekko mdławy i jakiś pierdoławaty i wieje lekką nudą, dopada nas znużenie, a to jest bardzo niepokojący objaw.
Jednakowoż, ze względu na trwającą wciąż sympatię do Connelly’ego i jego dzieł, uznaję, że to lekki spadek formy (co się przecież zdarza) i z niecierpliwością czekam na Telefon.
//