Powieść kryminalna Marka Krajewskiego.
Nic nie jest dane raz na zawsze, o czym boleśnie przekonuje się Edward Popielski, wylatując z dyscyplinarką w papierach z policji. Były komisarz lwowskiej policji, postrach półświatka i zwykłego plebsu, ten świetnie wykształcony człowiek, niezły policjant, elegant i seksturysta, a przy tym wyjątkowy nerwus i cham, na własne życzenie staje się powoli tym, czym zawsze gardził. Straciwszy dobrze płatną i prestiżową posadę, powoli i nieubłaganie stacza się na dno.
A jednak ma szansę na powrót do zawodu, pod jednym wszakże warunkiem, musi doprowadzić do schwytania zabójcy kobiet, który nie dość, że morduje w bestialski sposób, to zostawia przy swoich ofiarach zagadkowy tekst, napisany w hebrajskim. W przedwojennym Lwowie, słynącym z doskonale wykształconych profesorów, doktorów i kogo tylko zdoła wypuścić lwowska Alma Mater, z odcyfrowaniem tajemniczego listu problemu nie ma, gorzej jest z interpretacją tekstu i tu na scenę wkracza Edward Popielski, który ze swoim wykształceniem i zamiłowaniem do matematyki, jest szansą tego dochodzenia.
Pisarz Krajewski, w fabule powieści zawarł wszystko to, co dajmy na to ja lubię. Otóż znajdzie się i interesująca zagadka kryminalna, zadana przez mordercę, ale też intryga kryminalna pracowicie knuta przez naszego bohatera i czy nam się taki efekt końcowy spodoba, czy nie, to przesłanie jest jasne, dobro powinno zwyciężyć zło, jest wina, to i kara musi być. Popielski kończy z seksturystyką na trasie Lwów-Kraków, bo zakochuje się śmiertelnie, nie zważając na milion przeszkód i kłód piętrzących się na drodze do szczęścia. I nareszcie jest Lwów, nie taki jak w Eryniach, sprowadzony do kilku zaułków, dwóch latryn i kilku zapchlonych nor, robiących za mieszkanie. W Liczbach Charona pospacerujemy po ulicach, odwiedzimy uniwersytet, dworzec kolejowy, parę mieszkań i knajp. Poczujemy smród zaułków, ale i zapach miasta, znajdziemy się tam, w centrum Lwowa.
Nie bardzo wiem, po co tej powieści prolog i epilog, bo jeśli miało mnie to zaskoczyć, to nie zaskoczyło, tego co trzeba, dowiedziałam się z fabuły, ale jeśli już tak ma być, to tajemniczemu gościowi należało dodać trochę lat i niech by w TVN 24 wystąpił, a jeśli jednak wiek matuzalemowy nie pozwala, to chociaż TVP1, a nie w telewizji norweskiej. Rozumiem, że to ma być taka kropka nad i, ale czy konieczna, bo ja wiem? A poza tym, że Popielski jest nerwowym chamem, to można jakoś z tym żyć :), ale, że będąc policjantem wycina taki numer, to to akurat nie spodobało mi się. No i mnóstwo matematyki, szyfrów, zagadek i wzorów, których ja nie rozumiem, więc nie lubię, całe mnóstwo tego jest w książce, aż czarno od wzorów i tabelek, matematycy powinni się ucieszyć, reszta niekoniecznie.
I żeby już wreszcie skończyć tę notkę; powieść mi się podobała, a okładka jeszcze bardziej.