Powieść historyczna Kena Folletta.
Follett to Igła, Człowiek z Sankt Petersburga, Noc nad oceanem i jeszcze kilka innych thrillerów szpiegowskich, którymi zaczytywałam się swego czasu i z takich powieści autora znam. Oczywiście wiem, że popełnił Filary ziemi i kontynuację Świat bez końca, niestety jakoś nie złożyło się i nie przeczytałam, a chyba powinnam. W każdym razie, po kilkuletniej absencji Kena Folletta w moim czytelniczym życiu, zmierzyłam się z Upadkiem gigantów.
Trzynaście lat to dużo, jeśli bezpośrednio dotyczy ludzi i ich spraw codziennych, oraz historii decydujących o życiu i śmierci zwykłego śmiertelnika. Natomiast trzynaście lat z historii świata, to zaledwie epizod, ale czasami wywracający dotychczasowy ustalony porządek, do góry nogami. W roku 1911 XX wieku, świat jest umeblowany i każdy zna swoje miejsce w szeregu, ale po kilkunastu latach, w roku 1924, świat jest w trakcie remontu kapitalnego i udaje, że wszystko zmierza ku dobremu.
Angielska arystokracja w pocie czoła bywa na salonach, walijscy górnicy codziennie zjeżdżają pół mili w głąb ziemi, by wyszarpywać węgiel, Amerykanie i Niemcy bawią się w dyplomatów i szpiegów, upodleni Rosjanie ciężko harują w fabrykach i powoli dojrzewa w nich wola zmiany warty w systemie państwowym. Rok 1914 zapisuje się rozpoczęciem wojny i świat pogrąża się w niewiarygodnym chaosie, unicestwiając miliony istnień ludzkich. Wojna jeszcze trwa, a tu już rok 1917 i wybuch rewolucji październikowej zmiata z powierzchni ziemi cara i rosyjską arystokrację. A kiedy narody się już wykrwawią, kiedy zwycięzcy dobiją przegranych, świat powoli obudzi się w nowej rzeczywistości.
Historię tamtego czasu Follett opanował do perfekcji i ładnie ją opisał, zadbał o szczegóły i nic nie pozostawił przypadkowi. Atrakcyjnie opakował i obsadził w głównych rolach ludzi, których losy nierozerwalnie związał z wydarzeniami historycznymi, mało tego, bohaterowie tej opowieści, przemieszani z autentycznymi historycznymi postaciami, wspólnie tworzą historię, burzą i odbudowują świat.
I na tym mogłabym zakończyć, stawiając wysoką notę, ale rozczarowały mnie wątki dotyczące relacji między bohaterami. Zdrady, romanse, miłość aż po grób, autor dzieła wyłożył zbyt łopatologicznie, bez tak potrzebnej finezji, niuansów i tego czegoś, co dodaje pieprzu pewnym historiom. Bohaterowie szeleszczą papierem, czytelnik od razu wie, kto jest lub będzie szwarccharakterem, a kto nie i z założeniem, że kto jest w awangardzie ten przetrwa, co rzecz jasna ma miejsce. Dziwne uczucie, zawierucha dziejowa obejmująca cały świat, a czytelnik spokojnie i bez obgryzania paznokci wie, że wszyscy cali i zdrowi spotkamy się na 1068 stronie.
W ogólnym bilansie jednak, Upadek gigantów spodobał mi się, a ponieważ pisarz wymyślił trylogię, to za kilka miesięcy uraczę się Nocą diabłów. Aha, czytanie 1072 stron sklejonych w jeden tom, jest bardzo niewygodne i można zostać kontuzjowanym, kiedy tomiszcze wypsnie się z rąk i spadnie na twarz. Wydawca powinien załączyć instrukcję obsługi czytania takich grubych i ciężkich książek.
//