Powieść obyczajowa Kate Morton.
Historia mieszkańców zamku w Milderhurst, geneza powstania bestsellerowej powieści „Prawdziwa historia Człowieka z Błota” i jeszcze kilka innych rodzinnych tajemnic, w tym bohaterki powieści, nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby nie rządzący się swoimi prawami przypadek, traf, karma, czy jak kto woli tak musiało być.
A zaczęło się od pewnego listu, który po 50 latach leżakowania w ukryciu, w końcu dotarł do adresatki. I zapewne upiory przeszłości dalej pogrzebane byłyby w pamięci tych, których dotyczyły, gdyby nie histeryczna reakcja 65-letniej Meredith Burchill, właścicielki tej przesyłki. Niekontrolowana reakcja na list, połączona ze szlochem u kogoś, kto niemalże osiągnął mistrzostwo w powściąganiu własnych emocji, wywołała wilka z lasu, czyli córę Meredith B., Edith. A panna Edith, żyjąca z głową w chmurach, z duszą tak romantyczną, że już bardziej nie można, wielka miłośniczka książek, na dodatek pracująca w niszowym wydawnictwie, postanawia wyjaśnić sprawę tajemniczego listu.
I w ten oto sposób, wspólnie z Edith Burchill, przez kilkaset stron, będziemy mieli okazję pobawić się w detektywa, który ze strzępków informacji, plotek i wielu innych źródeł dostępnych w 1992 roku, mozolnie odsłania dzieje sióstr Blythe i ich ojca, słynnego pisarza Raymonda Blythe’a. Będziemy świadkami przebłysków geniuszu u bohaterów i ich powolnego pogrążania się w szaleństwie. Doświadczymy wspólnoty bycia rodziną i potęgi jej miłości, po sprytną manipulację i łamanie osobowości. Przeprowadzona przez Edith Burchill wiwisekcja na żywym arystokratycznym rodzie, skazanym na sukces i wiele porażek, kończącym swoją historię w 1992, zmanipulowała też, świadomie lub nie, czytelnika. Bo czyż po skończonej lekturze Milczącego zamku nie dajemy rozgrzeszenia osobom dramatu, potulnie przyjmując do wiadomości przyswojoną wiedzę i kiwając w zadumie głową taka karma.
Milczący zamek, to bardzo romantyczna i stylowa powieść. Wszystko w niej jest ulotne, nieziemskie, eteryczne i niedzisiejsze. A najbardziej bohaterka Edith, chodząca w chmurach panna, potrafiąca zachwycać się opadającymi liśćmi przez trzy strony, a noc, to dobra pora doby, by opisywać ją niezwykle kwiecistym językiem przez kolejne kilka stron i tak niemalże ze wszystkim, co zachwyca i nie zachwyca naszej Edi.
Gdybym miała powiedzieć, co myślę o Milczącym zamku, to rzekłabym, że lekko mnie wymęczył. Okazuje się, że egzaltowanie się drobiazgami w stopniu graniczącym z ekstazą, nie trafia do mnie, a niestety powieść takimi drobiazgami stoi. Tajemnica spowijająca zamek i jej mieszkańców, tropy i wątki prowadzące na manowce, być może w XIX wieku byłyby hitem, ale nie dziś. Obietnica wielkiej tajemnicy, snująca się przez przeszło 500 stron, w sumie zgrabnie połączona na samym końcu, spokojnie mogła się zmieścić w 300. Senna atmosfera, spacerowa akcja z fabułą symultanicznie przenoszącą czytelnika do czasów II wojny światowej i do roku 1992, momentami interesująca, chwilami nudna, ot, tak bajka dla dorosłych.
Przez czas jakiś, pozwolę Kate Morton odetchnąć od mojej osoby.
//