hodowany, pielęgnowany i nawożony latami, a wszystko po to, by w odpowiednim momencie się go pozbyć i robić później za eksperta, a nawet bohatera wśród znajomych. Śmiało mogę powiedzieć, że jestem takim właśnie ekspertem, a nawet bohaterem, rzecz jasna w swoich własnych oczach, bo znajomi i przyjaciele ograniczyli się do wyświechtanego frazesu, że dobrze zrobiłam, bo to palenie szkodliwe jest, kosztowne i śmierdzące. A nie, przepraszam, mam znajomego, który patrzy na mnie z niekłamanym podziwem, ale on ma dwa nałogi, nikotynowy i alkoholowy i ma dylemat od którego nałogu zacząć rzucanie, ale póki co, pielęgnuje oba. Tak więc trzy lata temu zastrzeliłam sama siebie rzucając w cholerę fajki, oraz stając się znawcą od rzucania nałogu. Mogę pochwalić się czystym oddechem, brakiem nocnego charczenia i porannego kaszlu, w szafie da się wyczuć lekki zapach perfum, bo smród dymu tytoniowego po trzech latach wywietrzał. Rocznie oszczędzam około 4000 pln i nie straszne jest mi wyjście do kina na dwugodzinny seans, czy kilkugodzinny lot samolotem. Naprawdę, jeśli ktoś nie ma nałogu, koniecznie powinien jakiś sobie zafundować, by później móc w pełni docenić korzyści płynące z rzucenia go w cholerę. Tylko jeśli jest tak fantastycznie, to czemu od trzech lat tęsknię za swoim nałogiem.