Powieść kryminalna Friedricha Ani.
Niewielka objętościowo książka, ale o wielkim emocjonalnym ładunku i zapadającymi w pamięć historiami. Po skandynawskich rozdrapach i rozbieraniu na czynniki pierwsze zachowań i motywów działań ludzi z północy Europy, inne spojrzenie na podobne problemy, proponuje Niemiec Ani z Monachium.
Początek historii nie zapowiada niczego szczególnego, a raczej kojarzy się z powieściami Harlana Cobena. Mianowicie kilka lat temu zaginęła 9-letnia dziewczynka, a po skandalicznym śledztwie i procesie poszlakowym, uznano winnym morderstwa upośledzonego umysłowo chłopaka i skazano na dożywotni szpital psychiatryczny. Po sześciu latach od tamtych wydarzeń, do komisarza policji, Poloniusa Fischera, przychodzi pocztą elektroniczną list, w którym przyjaciel zaginionej dziewczynki, dziś 16-letni chłopak, upiera się, że widział ją całą i zdrową na ulicy. Mimo że sprawa jest zamknięta, komisarz Fischer podejmuje prywatne śledztwo, bo nigdy nie uwierzył w winę skazanego chłopaka. Istotny dla powieści jest wiodący wątek z nieoficjalnym śledztwem w sprawie zaginionego dziecka, ale nie mniej ważnym, o ile nie równorzędnym elementem opowieści, jest historia życiowej partnerki komisarza, która leży w śpiączce, po bestialskim pobiciu i sprawa morderstwa małego chłopczyka, oraz przesłuchanie podejrzanych w obu tych sprawach.
Siła tej powieści nie leży w spektakularnym dochodzeniu, policyjnym śledczym gigancie, czy mrocznym i przebiegłym przestępcy. Bardzo precyzyjnie i w lapidarny sposób, autor przedstawia trzy odrębne dochodzenia, ale budzące swoim przebiegiem, determinacją podejrzanych i śledczych wiele skrajnych emocji. Wstrząsające wrażenie wywarło na mnie przesłuchanie sprawców zmasakrowania narzeczonej Fischera i zeznanie mordercy małego chłopczyka. Sprawcy wywodzący się z nizin społecznych, bez perspektyw przed sobą i chęci, by zmienić cokolwiek, zwykłe męty społeczne, ot tak, dla własnej wygody i sportu (żadne tam chytre przemyślenia i wizje), torturują i mordują, bo taka była potrzeba chwili.
Dodatkowym bonusem, oprócz intrygi kryminalnej, jest osoba komisarza Poloniusa Fischera. Ten były benedyktyński zakonnik, wycofany i niemal o autyzm przeze mnie podejrzewany policjant, jest sprawozdawcą, naszymi oczami i uszami opowieści trzech kryminalnych spraw. Niemal umierający z przerażenia o życie swojej partnerki, spowiada się jej z traumatycznych przeżyć dzieciństwa w nadziei, że odczaruje złą karmę. Precyzyjny, uparty i jak bumerang powracający do potrzebnych mu wątków, skutecznie tropi i bez zahamowań mówi co myśli, kiedy trzeba.
Friedrich Ani opowiada historię ze swojego miasta, z Monachium. Nie prawi morałów, nie ocenia społeczeństwa w którym żyje, tylko beznamiętnie, z zegarmistrzowską precyzją pokazuje wśród jakich ludzi żyjemy i kogo mamy za sąsiadów, a wnioski musimy wyciągnąć sami. Tak naprawdę, takie historie zdarzają się ciągle i wszędzie, sztuką jest umiejętnie opisać je i zainteresować nią nas czytelników, będących też sąsiadami.
Dobra historia.