Miejscem akcji powieści, jest zwyczajne miasto Wrocław, ze zwyczajną Komendą Wojewódzką Policji i jeszcze bardziej zwyczajnymi pracującymi tam policjantami. Pomijając prolog, pierwszą osobą, na którą się natkniemy, będzie komisarz Marek Przygodny z wydziału zabójstw, przeżywający swoje 44 urodziny, przechodzący kryzys wieku średniego i przy okazji poddający analizie własne małżeństwo.
Jak przystało na zwyczajne polskie miasto, zaludnione przez zwyczajnych polskich obywateli, morderstwa dokonywane w grodzie nad Odrą również nie powinny odbiegać od normy, przynajmniej w sposobie mordowania, czy użycia narzędzi zbrodni. I tu pełne zaskoczenie tak policjanta Przygodnego i jego asystenta aspiranta Gajdy, jak i czytelnika. Otóż nie można odmówić mordercy fantazji i iście szatańskiego pomysłu w pozbawianiu życia swoich ofiar, bo jak inaczej potraktować strzały nasączone śmiercionośną kurarą i dziurawiące ciało przyszłego denata, albo uban, śmiercionośny chiński wynalazek, rozłupujący czaszki jak dziadek do orzechów orzechy włoskie i kolejne zbrodnie, gdzie scenograf morderca trochę się napracuje, a to pozwala snuć rozważania, że albo trafił się wariat, albo przebiegły morderca, pragnący uchodzić za seryjniaka. Należy przygotować się na wysyp trupów, co w zwyczajnym polskim mieście może budzić zdziwienie, no chyba że jest to Magdalenka, tym bardziej, że morderczy wyrok zapada na starszych panów na emeryturze. Ale przecież pokrętny umysł mordercy wymyka się wszelkim schematom i w dążeniu do osiągnięcia celu, ofiary muszą być.
Skłamię, jeśli powiem, że intryga mnie porwała i spać nie pozwoliła. Tak nie było, ale z drugiej strony, to nie amerykańskie kino akcji, tu się sporo myśli o wielu sprawach jednocześnie, niekoniecznie związanych z pracą, po robocie idzie się do domu na obiad, dedukuje, popełnia błędy i często gęsto przez przypadek wpada na trop. Tutaj nie ma sztabu ludzi, czy ekipy powołanej do sprawy, jest 4 policjantów, w tym dwóch posterunkowych i dziennikarz śledczy, walnie przyczyniający się do wskazanie kierunku śledztwa, to ci ludzie tworzą grupę pościgową za przebiegłym mordercą emerytów. Jednocześnie poczucie humoru i szczypta złośliwości pozwalają bohaterom na normalne funkcjonowanie w nienormalnych warunkach. Sceny finałowe zawarte w epilogu, trochę nużą, bo wolałabym, aby wyjaśnianie motywów i dochodzenie do wykrycia sprawcy następowało powoli i systematycznie w trakcie trwania śledztwa. Autor zrobił z tego spektakl dwóch aktorów, inspektora i mordercy, punkt po punkcie wyjaśniając, jak doszedł do tego, że to właśnie on morderca, jest mordercą.
Niewątpliwym plusem, czy tym czymś, co sprawia, że od razu wiemy, że to Polska właśnie, są celne spostrzeżenia autora na rzeczywistość. Od ignorowania przepisów, procedur i tego wszystkiego, co zostało stworzone w jakimś celu, tylko nikt już nie pamięta w jakim, przez biurokrację i papierkologię wiecznie żywą i coraz żywszą, po seksizm i pokazanie, czym myślą panowie i jak często, a policjanci i dziennikarze w tym przypadku stanowią idealną reprezentatywną grupę społeczeństwa, poddaną przez autora swoistej wiwisekcji. Świetny jest wątek dotyczący dziennikarza od kultury, „recenzującego” książki, smutna prawda.
Paweł Pollak zaplanował cykl powieści z Markiem Przygodnym, pierwsza, Gdzie mól i rdza poza mną. Dobra, czekam na następną.
//