Thriller medyczny Anne & Evena Holt, w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej.
Wyedukowani przez serial Dr House, thrillery medyczne Tess Gerritsen, Michaela Palmera, czy Robina Cooka, nie mając nic wspólnego z medycyną, oprócz cyklicznych angin i okresowych przeglądów naszej osoby, nieźle mamy opanowany język medyczny. Nie straszne są nam tajemnicze słowa jak tumor, ekstrakcja, lub iniekcja, zdamy test z wiadomości na temat intubacji, inhalacji, albo saturacji. Wiemy dużo, a jeszcze więcej się dowiemy po lekturze Arytmii.
Bogatym zawsze szczęście sprzyja, więc dostatnia Norwegia może poszczycić się rodaczką, światowej sławy kardiochirurgiem, Sarą Zuckerman, czynnie uprawiającą swój zawód w Bærum, w na wskroś nowoczesnym Szpitalu Uniwersyteckim Grini. Specjalistka Sara lekarz od chorób serca, najbardziej niesympatyczna bohaterka, jaką przyszło mi poznać, przeprowadza skomplikowane zabiegi chirurgiczne na tym organie, ale też taśmowo wszczepia pacjentom stare dobre rozruszniki serca, które tutaj mają bardzo specjalistyczną i groźną nazwę ICD (kardiowerter-defibrylator), sterowany komputerem, a właściwie będący sam w sobie takim komputerkiem. Producentem i dostawcą owych cudeniek techniki, jest absolutny monopolista na skalę światową w tej dziedzinie, koncern Mercury Medical, zarządzany ciężką ręką Otto Schultza. Tak więc ICD jest doskonałe, lekarze mają nareszcie cud techniki ratujący życie ich pacjentom, a chorzy dziękują za danie szansy na życie i dożycie. I kiedy już poznamy wszystkich bohaterów powieści Arytmia, kiedy poskaczemy sobie między latami 2002 – 2010 po to, by nie było łatwo wyselekcjonować i oddzielić dobro od zła, świeżo upieczeni pacjenci z ICD wszczepionym pod obojczyk, umierają. Sara Zuckerman, nie zważając na swoją światową sławę, do spółki z kolegą lekarzem postanawiają wyjaśnić, o co chodzi. I tak zaczyna się thriller medyczny Arytmia.
Najpierw szukałam jakiegoś przesłania, ostatecznie jest koncern specjalizujący się w chodliwych urządzeniach, są lekarze chciwi pieniędzy i sławy, a to piorunująca mieszanka. Już oczami wyobraźni widziałam zdetronizowanego Johna le Carre z Wiernym ogrodnikiem, ale nie, to nie ta liga. Potem chciałam się trochę pobać, przecież to thriller, niestety, przy tak skonstruowanych indywiduach, jedna to nawet płakała w niebogłosy rozmawiając przez telefon, a przecież winna była śmierci dwóch osób, się nie dało, że nie wspomnę o intrydze, co to nijak nie mogła mnie zmobilizować do większego zainteresowania. W trakcie lektury przypomniałam sobie, że powieść napisali Norwegowie, więc zaczęłam szukać „tego” klimatu, ale go nie znalazłam, albo źle szukałam.
Z thrillerami medycznymi jest tak, jak z psychopatami dybiącymi na życie ciągle tego samego bohatera (patrz Maura Isles u Gerritsen), trzeba mieć nie lada talent pisarski i pomysł na fabułę, by zainteresować czytelnika, który po przeczytaniu kilkunastu takich dzieł, nie będzie miał odruchu wymiotnego. W powieści rodzeństwa Holt & Holt nic takiego nam nie grozi, popełnili pierwszą taką książkę, jako duet też i niech tak zostanie. Tak naprawdę w tej powieści nic nam nie grozi, oprócz zdziwienia, że się udało wspólnie napisać książkę, powtykać w nią medyczne słownictwo, uświadomić nam, że koleżanki i koledzy lekarze są wszędzie tacy sami (wredni, zazdrośni i bardzo zhierarchizowani). Że oprócz nomenklatury medycznej, udało się wbić kilka wykładów z ekonomii, inwestowania, giełdy z obrotami akcji w roli głównej, że ktoś, kto planuje numer stulecia, zostawia najważniejszy element intrygi zupełnemu przypadkowi i udaje mu się, no proszę.
Mogłam jednak lepiej zainwestować te 42 zł.