Idąc tym tropem, mogłabym rozpocząć rozpatrywanie według gabarytów dzieł, gatunków literackich, pochodzenie pisarza, czy innych, równie bezsensownych kryteriów. Zapewne chodzi o przeczytane dzieło, które mną zatelepało na tyle, by gromko wrzasnąć cóż to był za gniot i potrząsnęło, bo trwonię własne pieniądze.
To tej książki nie lubię, uważam, że pomysł zlecenia dopisania dalszych dziejów Scarlett O’Hary i Retta Butlera, był zupełnie niepotrzebny i był błędem. Wyszedł tani romans z cudownym happyendem, o jakim zapewne marzyły miliony wyznawczyń Przeminęło z wiatrem. Niestety, należę do innego miliona wyznawczyń powieści Mitchell i taka telenowela żywcem ściągnięta z latynoskich oper mydlanych, to obraza Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem i czytelników.