Powieść kryminalna Inge Lohnig, w przekładzie Agnieszki Hofmann.
List do Rzymian 6.23, „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym, te słowa staną się życiową filozofią mordercy z Mariaseeon i drogą, którą wyznaczył sobie i swoim ofiarom. Każda śmierć, zadana z ręki drugiego człowieka w afekcie, czy też z powodów „ideologicznych”, jakie chory umysł sprawcy wygeneruje, zawsze budzi w nas lęk i sprzeciw. Morderstwo w afekcie można w jakiś sposób starać się zrozumieć, ale zbrodnie popełniane w imię wyimaginowanej ideologii, słusznej prawdy, czy czego tam chory umysł nie wymyśli, budzi zrozumiałe przerażenie. Z takim bezwzględnym złem w czystej postaci, chorym umysłem, dla którego zbrojnym ramieniem staną się tortury wzorowane na dokonaniach mistrzów świętej inkwizycji, zetkną się mieszkańcy bawarskiej wioski, położonej niedaleko Monachium.
Komisarza monachijskiej policji, Konstantina Duhnforta, poznamy w momencie, gdy wpłynie zawiadomienie o zniknięciu kilkuletniego dziecka w wiosce Mariaseeon. Ten niedoszły hamburski prawnik, a teraz znakomity monachijski policjant, samotnik nie ze swojego wyboru, poważnie potraktuje zgłoszenie i w przeciągu kilku godzin ekipa poszukiwawcza na ziemi i z powietrza, podejmie akcję poszukiwawczą. Drugą ważną osobą dramatu, jest Agnes Gaudera, młoda kobieta, rekonwalescentka powoli wychodząca z traumatycznych przeżyć, we wsi Mariaseeon poszukująca spokoju i chęci powrotu do świata żywych. Korowód mieszkańców wioski z miastowymi Duhnfortem i Gauderą na czele, cisza i piękno prowincji przyjemnie uspokaja, ale ten naturalny ład i harmonię zniszczy morderca, wywodzący się z ich własnego, wiejskiego środowiska.
Inge Lohnig debiutuje Zapłatą będzie śmierć i śmiało mogę powiedzieć, że to udany występ. Fabularnie wszystko się zazębia i ładnie wyjaśnia, nic nie zostaje pominięte i zapomniane. Bohaterowie tacy jak lubimy, poranieni, samotni, poszukujący ukojenia i skrywający tajemnice. Wieś bawarska jak z landszaftu, ale po bliższym poznaniu kicz znika, a pojawia się prawdziwy rysunek, a gdy zetrzemy warstwę politury, dojrzymy kolejny, jeszcze inny obraz. Wprawdzie są przestoje w powieści, bo ładnie mkniemy na początku, końcówka też niezła, to partie środkowo trochę wolne, chwilami nudnawe, mimo że cały czas coś się dzieje. Ale złóżmy to na karb debiutu i nie róbmy afery. No i jak już marudzę, to jednak komisarz Duhnfort mógłby być bardziej żwawy, bo chwilami to Agnes Gaudera jest tą, która niechcący, policyjne spodnie wkłada.
Anglicy mają swoją Caroline Graham z nadinspektorem Barnabym i sierżantem Troyem, Amerykanie mogą pochwalić się się Jamesem Lee Burke, twórcą Dave’a Robicheaux i Hackberry’ego Hollanda, Szwedzi kochają Olandię i jej mieszkańców, za sprawą ambasadora tego regionu, Johana Theorina, a wszyscy razem i osobno preferują prowincję, tam sprawdzają się fabularnie i tam szukają swoich bohaterów, snując intrygi kryminalne, a miejsca zadawałoby się nudne i nijakie, nabierają barw i tajemniczej dwuznaczności. Chyba nie będzie błędem z mojej strony, jeśli powiem, że do panteonu tych zacnych nazwisk, pretenduje Inge Lohnig, przybliżając nam urokliwą niemiecką prowincję, piękną i tajemniczą.
//