Powieść kryminalna Petera Robinsona, w przekładzie Marcina Roszkowskiego.
Jakiś czas temu oglądałam Mexican, film z Bradem Pittem, w którym to obrazie, oprócz aktorów, główną rolę grał zabytkowy pistolet The Mexican, przynoszący same nieszczęścia właścicielom. Nie pamiętam już, czy film mi się podobał, czy nie, ale ten nieszczęsny bezcenny pistolet wrył mi się w pamięć. I oto czytam sobie najnowszego Robinsona i im dalej zgłębiam treść dzieła, tym większego nabieram przekonania, że gdyby nie pistolet, występujący w tej powieści i który miał swoje 5 minut parę lat przed obecną historią, wielu osobom nie stałaby się krzywda, a my nie musielibyśmy wgryzać się w historię jakiegoś przerobionego gazowca.
Cała afera zaczyna się banalnie, praworządna obywatelka zgłasza na policję, iż jej córka ukryła w domu pistolet. Procedury policyjne wymagają, by w takim przypadku do akcji wkroczyła specjalna jednostka, wyszkolona między innymi do odbierania broni z domów bogobojnych obywateli. Jest oczywiste, że sprawy wymkną się spod policyjnej kontroli i nieszczęsny pistolet wynoszony z owego domu, niemalże jak boski artefakt, uruchomi szereg zdarzeń, w których poznamy nie tylko tytułowego niebezpiecznego chłopaka, ale mnóstwo innych złych i niebezpiecznych ludzi, a na dobrą sprawę, wszystkie osoby dramatu, nie wyłączając policji, nie są tak do końca dobre i uczciwe.
W trzech słowach możemy zawrzeć to, o czym myślimy po lekturze Niebezpiecznego chłopaka „przewidywalna, nudna i naiwna”. Już od pierwszych stron powieści dowiadujemy się, kim jest tytułowy szwarccharakter, potem niesłychanie się dziwimy, jak naiwne i głupie potrafią być i są 24-letnie panny, bo myśleliśmy, że taki infantylizm jest przypadłością nastolatek w okresie tak zwanego buntu, ale możemy się mylić. Zaskakują nas słowotokiem organy policyjne, słowa słowa, setki słów wyjaśniających nam co się dzieje na poszczególnych etapach powieści, to zapewne w zastępstwie akcji mrożących krew w żyłach. Jeśli chcemy, możemy również odczytać przesłanie płynące wartkim nurtem książki, że narkotyki są złe, dilerzy jeszcze gorsi, równo i sprawiedliwie dzielmy się miłością rodzicielską, a w pracy sztywno trzymajmy się procedur, bo możemy gorzko pożałować.
Rozczarowałam się tą powieścią, a przecież Peter Robinson jest dobrym pisarzem i jego główni magicy od wyjaśniania morderstw, Alan Banks i Annie Cabbot to klasa sama w sobie. Niestety nie tym razem, Cabbot nie zdążyła się popisać, a Banks tylko mnie rozśmieszył swoją postawą.