Powieść kryminalna Sylwestra Latkowskiego.
Powieść kryminalna w stylu noir, głoszą zajawki, ale ja po lekturze dzieła nie wiem, czy to noir, fabularyzowane sprawozdanie z kilku dni działalności grup mafijnych w Polsce, czy zwykły kryminał. W każdym razie dało się zauważyć stylizację na wzór i podobieństwo kryminałów Raymonda Chandlera.
Gangster, może nie z tych skruszonych, ale z tych, którzy po odbyciu kary więzienia, przyrzekają sobie solennie, że zaczną wieść życie zwykłego śmiertelnika, ma dużą szansę na sukces. I być może przemiana miałaby szansę powodzenia, gdyby pewnego dnia do naszego bohatera nie zawitał kolega spod celi, w kłopotach i proszący o pomoc. Kłopoty są nie tylko specjalnością Philipa Marlowe’a, więc nasz Filip Kosiński, nie odmawia koledze, tym samym wyzwalając ciąg zdarzeń, o jakich chciał zapomnieć w nowym życiu. Najpierw pojawiają się dwa zmasakrowane trupy, potem Filip K. miota się po europejskich stolicach od Moskwy po Berlin, co nie znaczy, że coś z wizyt wyniknie, może tylko informacja, że wszędzie ma kolegów gangsterów, którzy w ten czy inny sposób spłacają dług u naszego Kinga. Następnie odwiedza trójmiasto i powrót do Warszawy, a gdzie się nie pojawi, tam trup się ściele. Czuje oddech ABW, CBŚ i zwykłej policji, na horyzoncie majaczą miliony euro za narkotyki, obowiązkowo piękne i chętne kobiety i Johnnie Walker, lejący się strumieniami. Wszystko podlane elokwencją, inteligencją i dobrymi manierami złodziei i bandytów, bo już nie policji.
Wydaje się, że ta powieść ma wszystko, co szanujący się kryminał mieć powinien. A jednak historia nie porywa. Lektura dzieła sprawia wrażenie „dziennika pokładowego” grupy przestępczej, otwarty na końcowych kartkach i ukazujący od środka życie jednego z gangów. Nie jest głupim pomysłem pokazanie mechanizmów działania grupy przestępczej, wypunktowanie nieudolności tych, którzy stoją na straży prawa z końcową konkluzją, że żadne starania i nadymanie się nie są skuteczne, górą korupcja i… korupcja. Ale przecież media codziennie donoszą, lub donosiły o polskiej mafii z gangsterami o idiotycznych pseudonimach, więc powielanie tego samego w powieści nie jest już takie ciekawe i świeże. A who is who w książce, w której stężenie ilości postaci na stronę imponuje, nie ułatwia czytania. Może to jest tak, że polskie pszenno-buraczane gangi nie są wcale tak interesujące, bo wychowani przez Mario Puzo, w pamięci mamy trochę innych gangsterów, przynajmniej ja. I jeszcze intryga kryminalna, o której wszystko można powiedzieć, tylko nie to, że jest klarowna, czytelna i przemawiająca do czytelnika, się lekko pogubiłam.
Rozczarowanie.