Powieść kryminalna Johna Verdona, w przekładzie Krzysztofa Mazurka.
Przeważnie dzieje się tak, że gdy na poletku powieści kryminalnych, uprawianym przez stare wygi, pojawia się nowe nazwisko, fani gatunku rzucają się na dzieło, by je przetestować i wyrobić sobie zdanie, czy warto ewentualnie inwestować w przyszłe książki Nowego. Może nie rzuciłam się z marszu na dzieło, ale po kilku ładnych miesiącach i atrakcyjnej promocji, tak.
A „Nowy”, John Vernon, postanawia zaskoczyć czytelnika i serwuje grę z psychopatycznym mordercą, lubiącym, jak na początku się wydaje, dziecięce wyliczanki, wierszyki i wrażenie wnikania w cudze myśli. Jak bardzo skuteczny jest w swoich działaniach psychopata morderca, przekonuje się Mark Mellery, właściciel znakomicie prosperującego Instytutu Odnowy Duchowej, przeznaczonego dla bogatych i zagubionych dusz. Zmanipulowany przez tajemniczego kogoś, zwraca się nasz Mark do emerytowanego asa wśród detektywów nowojorskiego wydziału zabójstw, Dave’a Gurneya, by ten, w ramach koleżeńskiej przysługi, spojrzał policyjnym okiem na tę przedziwną sprawę. I tak zaczyna się nierówna gra, w której trup zaczyna się ścielić, policja bezradnie drepcze w miejscu, a do ekipy prowadzącej śledztwo powoli dociera przykra myśl, że mają do czynienia z utalentowanym seryjnym mordercą.
W Wyliczance śledzimy dwa wątki, pierwszy jest intrygą kryminalną, drugi, demonstracją życia małżeństwa policjanta Dave’a Gurneya. Z pewnością nie można odmówić autorowi pomysłu na kryminalną zagadkę. Powołanie do życia kogoś, kto potrafi czytać w myślach, pisać tajemnicze wiersze i pisać własnym potem jak atramentem sympatycznym, budzi podziw. Pojedynek obu wybitnych osobowości, rodzi w nas nadzieję na wielce skomplikowaną zagadkę, tajemnicę zwalającą z nóg i finał pełen fajerwerków. I zapewne tak by było, gdyby epilog zagadki miał takie entrée jak prolog. Niestety, początek intrygujący, zakończenie/wyjaśnienie niczym nie zaskakuje, sztampa i klisza z dziesiątków podobnych powieści kryminalnych.
Równolegle do zagadki kryminalnej, śledzimy zmagania z życiem i sobą państwa Gurneyów. Doświadczeni dramatem śmierci dziecka, pogrążeni w nieustającym bólu, próbują być ze sobą, bo życie obok siebie staje się nie do zniesienia i grozi katastrofą. Wątek obyczajowy z psychologizowaniem, może się podobać pod warunkiem, że bohaterowie dadzą coś, co czytelnika chwyci za serce. I tu pojawia książkowy klasyczny standard, bo śmierć dziecka z automatu wyzwala w bohaterach niekończące się poczucie straty, winy i bólu, oraz zatracanie się w pracy zawodowej. I przyjmujemy do wiadomości stany psychiczne bohaterów, pod warunkiem, że dadzą nam oprócz stanów wymienionych wyżej, coś jeszcze. Ale nie dają, Dave Gurney, oprócz genialnego umysłu, jest zarozumiałym, niesympatycznym i samolubnym facetem, którego w żaden sposób nie można polubić. Jest gwiazdą, robi za gwiazdę i świetnie się w tej roli czuje, a zagadkę kryminalną rozwiązuje sam, zmagając się ze swoim wybitnym i logicznym umysłem.
Debiut Verdona interesujący, dobre pomysły z przefajnowanym zakończeniem. Nie mówię autorowi nie, bo wierzę, że jeszcze nas zaskoczy. W końcu trening czyni mistrza i oby tak się stało.