Złe towarzystwo

Powieść kryminalna Johna Verdona, w przekładzie Marcina Wróbla.

Pierwszy raz spotkałam się z emerytowanym detektywem nowojorskiego wydziału zabójstw, Davem Gurney’em, w Wyliczance i wtedy autor dzieła, dostał ode mnie spory kredyt zaufania, w kwestii lektury kolejnej powieści.

Początek powieści niczym nie zaskakuje, Gurney zostaje konsultantem, w domyśle prywatnym detektywem, wynajętym przez zdesperowaną matkę zamordowanej dziewczyny. Tradycyjnie już, pomoc emerytowanego policyjnego geniusza staje się niezbędna, gdy policja od miesięcy kręci się po własnych śladach, a sprawca brutalnego mordu wciąż hasa na wolności. Żeby jednak nie było aż za typowo, wszelkim policyjnym pracom, nawet tym umysłowym, sprzeciwia się żona naszego bohatera, pragnąca za wszelką ceną żyć zgodnie z rytmem emeryckiego wiejskiego życia, wolnego od trosk wszelkich i, by wspólnie trzymając się za ręce, iść ku zachodowi słońca. Jak jest do przewidzenia, tak się nie da, ale by zadowolić żonę i siebie, wyznacza nieprzekraczalny dwutygodniowy okres, w którym odkryje, lub nie, sprawcę zabójstwa dziewczyny.

Pomysł na zagadkę kryminalna niezmiernie ciekawy, bo w dniu ślubu, panna młoda zostaje brutalnie zamordowana, a jej pozbawione głowy ciało szokuje gości i wprowadza w konsternację policję, tym większą, iż ceremonia zaślubin i przyjęcia w prywatnych ogrodach bogatego pana młodego, uwieczniona zostaje na taśmach kręconych z kilku kamer i, sytuacja jak z najgorszego koszmaru, jest trup, a nie ma mordercy, klasyczny zamknięty pokój, prawie whodunit. Autor Vernon podrzuca mnóstwo tropów, nie stroni od wprowadzenia kilku wątków, które jak się domyślamy, w stosownym momencie przypomną o sobie i pokazuje świat zdegenerowanych rodziców i ich dzieci, psychopatów i doktorów nauk, by w rezultacie zadać pytanie, jak molestowanie potomstwa przez dojrzałe osobniki, wpływa na ich przyszłe dorosłe życie.

I w zasadzie mogłabym na tym skończyć, mówiąc, że książka mi się podobała i czekam na kolejne. Ale to nie jest do końca tak. Według mnie, jest to przegadane i przeintelektualizowane 600 stron powieści. Poruszane niezwykle ważne i trudne tematy, autor sprowadza do poziomu ścieku, proponując nam farmę nierokujących psycholi i klub sadystycznych morderców, mających za zadanie wzbudzać w nas wzburzenie, strach i pogardę. Dalej, nie wydaje mi się, żeby wmieszanie nieuchwytnej mafii sardyńskiej było szczęśliwym pomysłem, mając w pamięci końcowe dramatyczne sceny. Narcystyczny geniusz emeryt Gurney, w dalszym ciągu jest niesympatycznym facetem, prowadzącym ze sobą nudne rozmowy, wciąż zapominającym, o co chodzi z własną żoną. Rozdzialiki poświęcone dywagacjom mordercy kompletnie nic nie wnoszą, oprócz dokładania kolejnych stron. Wyjątkowo denerwujące są tytuły rozdziałów, jakby czytelnik musiał być poinformowany, o czym teraz będzie. A na deser zimne, nierozumiejące się małżeństwo Gurney’ów, komunikujące się ze sobą za pomocą pytań, pozostawionych bez odpowiedzi, koszmar. I podstawowy zarzut, kompletny brak napięcia, jaki powinien towarzyszyć powieści kryminalnej.

Radosna twórczość Verdona, odchudzona o połowę, byłaby radosną czytelniczą lekturą.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s