Powieść sensacyjna Macieja Słomczyńskiego (Jacka M.Coopera).
Joe Alex, tego nazwiska, myślę, nikomu przybliżać nie trzeba. W czasach siermiężnego PRL-u, jego powieści były oknem na świat, a gdy dodamy znakomite zagadki kryminalne, w których przeprowadzano drobiazgowe śledztwo z rozpisaniem alibi podejrzanych na sekundy, oraz wątek romansowy bohaterów, to będziemy mieli pełnię czytelniczej nirwany.
Nigdy specjalnie nie przyglądałam się twórczości Słomczyńskiego/Alexa zakładając, że to, co miał napisać, napisał, a ja przeczytałam. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy ukazała się Fabryka śmierci. A jeśli wierzyć okładkowemu info, jest to pierwsze wydanie książkowe, a powieść była drukowana w odcinkach i tylko w łódzkim Kurierze Popularnym w 1947 roku można było ją poczytać. Tak więc gratka niesłychana i oto jestem po lekturze.
Kto ogląda Bonda, dobrze wie, że agent 007 przeważnie walczy ze złem zagrażającym bezpieczeństwu całego świata. I tak mniej więcej można porównać fabułę Fabryki śmierci z klasycznym Bondem. Otóż zaraz po zakończeniu IIWŚ, a właściwie pod jej koniec, niemiecki naukowiec, specjalizujący się w wymyślaniu najbardziej śmiercionośnych na globalną skalę „zabawek”, znika w tajemniczych okolicznościach, by zmaterializować się gdzieś na skalistym wybrzeżu jakiegoś kraju w Ameryce Południowej i pracować nad bronią, mająca skutecznie i definitywnie pokazać wyższość rasy panów (tymczasem przyczajonych i ukrytych głęboko, w oczekiwaniu na TĘ chwilę) nad resztą świata. Wszystko idzie dobrze, dopóki u wybrzeży interesującego nas państwa, nie zatonie statek, z katastrofy którego cało wyjdzie amerykański porucznik i angielska młoda pływaczka. Oboje wylądują na wybrzeżu, zostaną pojmani przez komando wierne naukowcowi geniuszowi i tak zacznie się sensacyjna, bondowska część powieści.
Mogłabym powiedzieć, że to naiwna, prościutka historyjka ku pokrzepieniu serc. Mogłabym perwersyjnie popastwić się nad fabułą, ocierającymi się o śmieszność postaciami, czy intrygą przyprawiającą o ból zębów. W dodatku wyobraźnia podpowiada, że idealna byłaby forma komiksowa dziełka, dobry rysownik mógłby rozwinąć skrzydła, a dialogi cudnie wpasowałyby się w dymki. Ale nie powiem tego, bo jeśli nawet w trakcie lektury takie myśli nachodzą, to przecież nic nie szkodzi, ponieważ powieść tę napisał Słomczyński, późniejszy Joe Alex, guru polskiego kryminału i późniejszy znakomity tłumacz.
Co więc można i trzeba powiedzieć o Fabryce śmierci? Dla fanów powieści kryminalno-sensacyjnej lektura obowiązkowa i sentyment do mistrza nakazuje mieć i znać owe dziełko. Natomiast czytelnicy, przypadkowo trafiający na tego typu literaturę, niekoniecznie.