Powieść kryminalna Monsa Kallentofta, w przekładzie Bratumiły Pawłowskiej-Pettersson.
Ziemskie pory roku symbolizują cykle tak w życiu człowieka, jak też w postrzeganiu otaczającej przyrody, od narodzin i młodość (wiosna), poprzez pełną dojrzałość (lato) i powolny zmierzch (jesień), aż do śmierci (zima). Kallentoft skopiował ziemskie pory roku, symbolicznie zaznaczając ich istnienie w poszczególnych tomach, a moim zadaniem, jako czytelnika jego dzieł, było zrozumienie znaczenia tych symboli. Czy to mi się udało, nie ma już żadnego znaczenia, mój czas minął na tego typu intelektualną ekwilibrystykę, po przeczytaniu czterech powieści z tego cyklu. Ale by dać szansę wszystkim chętnym, Kallentoft wbrew prawom przyrody, napisał Piątą porę roku, zamykającą cykl o Malin Fors i wyjaśniającą niewyjaśnione, karzącą nieukaranych i dającą nadzieję zrezygnowanym.
Maria Murvall jest wyrzutem sumienia Malin Fors, jej obsesją i wielką porażką. Postać tej kobiety pojawia się już w pierwszej powieści Kallentofta Ofiara w środku zimy, jako niewyjaśniony przypadek brutalnego gwałtu i tortur, które doprowadzają nieszczęsną do szpitala dla umysłowo chorych. Malin Fors nie udaje się schwytać sprawcy tego czynu i od lat, pani komisarz w wolnych chwilach, prywatnie, zajmuje się tą sprawą. I pojawia się szansa na wznowienie śledztwa, bo przypadek Marii Murvall nie jest odosobniony. W innym mieście i w innym szpitalu, przebywa młoda dziewczyna, podobnie jak Maria tragicznie doświadczona, po niewyobrażalnych torturach i gwałtach, bez kontaktu z otoczeniem, wycofana i umilkła na zawsze. W lesie odnalezione zostają zwłoki dziewczyny, która za życia przeszła koszmar tortur i gwałtu. Wszczęte śledztwo prowadzi Malin Fors i kolegów z zespołu policyjnego, do świata strachu, zła i przemocy.
Na początku wydawało mi się, że będzie to najlepsza część pięciotomowego serialu o Fors. Ale im więcej miałam za sobą przeczytanych stron, tym mój entuzjazm się ulatniał. I trudno jest mi powiedzieć, czym zostało to spowodowane, bo przecież bohaterowie czterech pór roku powoli wychodzą na prostą, a ich życiowe ścieżki nie są już tak kręte. Malin Fors jest trzeźwą alkoholiczką, co dzień walczącą z pragnieniem sięgnięcia po flaszkę tequili, szczęśliwie zakochana i kochana, a poprawne relacje z córką wieją optymizmem na przyszłość. Ostatnie śledztwo Fors, jest ukoronowaniem i przypieczętowaniem jej niezwykłych zdolności dedukcyjnych i tych bardziej mrocznych wizji, dzięki którym najbardziej niebezpieczni psychopaci Szwecji, zostają unieszkodliwieni.
Kallentoft zamyka wątki, prostuje życie swoim bohaterom, ale po czterech tomach czuję znużenie. Nie wieje świeżością, głosy zmarłych niczego nie wnoszą, a staję się wypełniaczem książki. To co było ciekawe w pierwszych powieściach, staje się wtórne i nudne w ostatniej. Ten sam tok myślenia, wizje, myśli i głosy, nie wiadomo czyje i do kogo skierowane, spokojnie można ominąć i niczego nie stracić. Zło w roli głównej, ofiary to kobiety i w tej materii również sztampa. Epatowanie okrucieństwem, opisami obrażeń u ofiar drastyczne i nie wiem, czy konieczne. Pisarz koncentruje się na czystej perwersji, na zadawaniu bólu i umieraniu ofiar, ulgowo traktując bohaterów ciemnej strony mocy, skąpo dawkując nam informacje o nich, nie wdając się w żadne spekulacje i próby zrozumienia, dlaczego. Dziwny i sztuczny podział na bogatych i wpływowych, bez żadnych skrupułów i wyrzutów sumienia, oraz na biednych i bezbronnych, robiących za ofiary.
Mons Kallentoft w którymś z wywiadów powiedział, że być może wróci do Malin Fors, bo ma pomysł. A ja uważam, że lepiej by się stało, gdyby jednak na tej piątej porze roku poprzestał, partnerowi Malin dał wyjść z butów harlekinowatego ktosia i pozwolił im zostać rodzicami. Tak byłoby dla wszystkich lepiej i zdrowiej.
I to by było na tyle.
//