Najpierw Lee Child pisze książkę pod tytułem „Jednym strzałem”, a kilka lat później, reżyser i scenarzysta McQuarrie, przenosi jej treść na duży ekran. W obu dziełach generalnie chodzi o to, że były żołnierz i jednocześnie snajper, James Barr, oskarżony zostaje o zastrzelenie 5 niewinnych ludzi. Zebrane przez policję dowody jednoznacznie wskazują na Barra, ten milczy, a potem chce rozmawiać z Jackiem Reacherem, który jak na zamówienie pojawia się w Pittsburghu. No i już przechodzimy do typowego kina akcji klasy B – walki wręcz, strzelanki i ostre pościgi samochodowe.
18 książek z Jackiem Reacherem, 16 wydanych w Polsce, dwie kolejne jeszcze w tym roku. Jedna z najlepszych serii kryminalno-sensacyjnych, jakie czytałam. Kultowy bohater Jack Reacher, intrygująca zagadka kryminalna, interesujący bohaterowie, to znak firmowy wszystkich książek Childa, w tym również „Jednym strzałem”. Oczywiście, nie wszystkie książki są na jednym, wysokim poziomie, ale umówmy się, że generalnie, seria z Reacherem jest świetna. Co komu przeszkadzał ten stan rzeczy? Widać przeszkadzał, bo wziął i zrobił film, i popsuł to, co zdawało się być nie do zepsucia.
Kiedy Child angażuje swojego bohatera w jakąś aferę, dopracowuje każdy szczegół perfekcyjnie. Zagadka kryminalna, logistyka, sceny walk (przeważnie wręcz), aspekty społeczne i polityczne, wszystko zgrabnie się łączy i zazębia. My zaś, uczestnicząc wspólnie z Reacherem w śledztwie i akcji, cieszymy się, że oto jest ktoś, kto bezinteresownie robi porządek, umie to zrobić, jest przystojny i ma poczucie humoru. Tak jest w książce, film niestety nie oddaje klimatu i tego czegoś, z czego słynie Jack Reacher. Zagadka kryminalna rozmywa się w suchym przekazie, a na placu boju zostają tylko pięści i piersiasta pani adwokat, charakteryzująca się drewnianą grą i wytrzeszczem oczu. Motyw napędzający zbrodnię potraktowano lekko i mimochodem, wkładając energię w młócenie pięściami, strzelaniny i pościgi samochodowe. No i sam Tom Cruise jako Jack Reacher, sztuczny i grający bez przekonania, że nie wspomnę o gabarytach – skwituję to jednym słowem, żart.
Komuś, kto nie czytał „reacherów”, film może się podobać i potraktować dzieło, jako kolejną sensację, ale bez szału. Natomiast ja, która razem ze swoim bohaterem przeżyłam wszystkie przygody i dużo o nim wiem, nie mogę i nie chcę się zgodzić na taką ekranizację.