Tłumaczenie: Inga Sawicka
Już jakiś czas temu, obiecałam sobie stosowanie wyjątkowo ostrych kryteriów w doborze lektur ze Szwecji i jej państw ościennych. I nie chodzi o dyskryminowanie pisarzy z tamtego rejonu Europy, ale o to, że ci dobrzy, cenieni przeze mnie, piszą tak rzadko, że zapominam chwilami, kogo faworyzowałam. A ponieważ przyroda nie lubi próżni, więc dostajemy w ilościach hurtowych zamienniki, które akurat w literaturze niekoniecznie się sprawdzają. Stąd potop skandynawskich powieści marnych, słabych i beznadziejnych, w myśl zasady – pisać każdy może… . A jak pisać może, to duet Cilla i Rolf Borjlind wzięli i napisali powieść „Przypływ”, zapominając chyba, że to nie scenariusz do kolejnego filmu miał być, a powieść.
Nie zdradzę żadnej tajemnicy, blurb robi to znacznie lepiej, gdy powiem, że początek książki (wyrafinowane utopienie ciężarnej kobiety) daje nadzieję na dobry kryminał. Kolejno wprowadzane do powieści osoby, zawiązywanie wątków pobocznych i głównych, tak do 150 strony niosą obietnicę przyzwoitej powieści kryminalnej, ze wszystkimi szykanami, jaki ten gatunek literatury jest w stanie zapewnić. Kiedy już poznamy osoby dramatu, a śledztwo w sprawie morderstwa z 1987 roku (ta utopiona ciężarna kobieta) będzie miało dalszy ciąg dzisiaj (2011 rok), szybko przewracamy kartki książki, w oczekiwaniu na emocje, dreszcz niepokoju i własne domysły, kto kogo, z kim i dlaczego.
Pisarski duet sygnalizuje kilka drażliwych tematów, ważnych i nierozwiązywalnych w każdym kraju na świecie. Zaczyna od bezdomności i agresji wobec tych ludzi, zahaczając o potężne koncerny, łupiące bez pardonu kraje trzeciego świata z ich bogactw naturalnych. W międzyczasie schodzi do podziemia, odnotowując nielegalny sport z dziećmi walczącymi w klatkach. Tematy niezwykle ważne, o których oficjalnie niewiele się mówi, ograniczając się do ujęcia problemu w zgrabne słupki statystyczne. „Przypływ” też niewiele więcej powie o poruszonych tematach, bo lekkie napomknięcie i zarysowanie problemu, służy tylko za dobre tło do niedobrej całej reszty. Intryga kryminalna jest tak zagmatwana, że brawa należą się za wybrnięcie z labiryntu ślepych uliczek, bohaterowie powieści i fabuła przywodzą na myśl marionetki poruszane rękami debiutantów i latynoską soap operę. Dalej idą krótkie urywane zdania, oszczędne dwu-trzy wyrazowe dialogi, nieudana próba pogłębienia rysu psychologicznego bohaterów i ich obowiązkowe problemy psychiczne, bez których żadne przyzwoite dochodzenie nie ma prawa się udać.
Z drugiej strony powieść może się podobać. A bo to czyta się szybko, przyjazna dla oka czcionka i mnóstwo gwiazdek odznaczających zmianę tematu. Bohaterowie jak sardynki w puszce, ściśnięci i nierozerwalnie powiązani ze sobą różnymi tajemnicami. Młoda i piękna dziewczyna, odnaleziony gliniarz i zespół policjantów, dla których dopuszczenie do śledztwa cywili, to chleb powszedni. Ckliwie, tajemniczo i z ciągiem dalszym, który nastąpi.
„Przypływ” jest taką operą mydlaną na 440 strony, co kto lubi. No niestety, ja nie lubię.