Eli, Eli – Wojciech Tochman

eli eli

Eli, Eli, lama sabachthani? Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Słowa wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu, a wykorzystane przez Wojciecha Tochmana w tytule książki, to dobry pomysł. Czym zgrzeszyli, lub jakim niegodnym czynem zasłużyli mieszkańcy slumsów Manili, pokaranych tak strasznie beznadziejnym życiem. Takie właśnie pierwsze pytanie nasunęło mi się po lekturze „Eli, Eli”, bo drugie pytanie, a w zasadzie myśl, że Bóg nie kocha Filipin i jego mieszkańców, mimo że oni kochają Go miłością absolutną. A po setkach lat przetaczania się europejskich i amerykańskich kolonizatorów przez Filipiny, dobrym podsumowaniem obecnej sytuacji, niech będzie cytat ze strony 30: „historia znaczona krwią, spermą i święconą wodą – utrwaliła tutejsze podziały na dominujących i poddanych”. I nie przeszkadzają mi wyraziste poglądy autora książki, z wieloma się zgadzam.

Autor „Eli, Eli” tym razem nie pisze klasycznego reportażu, porzuca rzeczowy, beznamiętny i do bólu profesjonalny reporterski styl i dopuszcza nas do wypełnionej emocjami relacji z ekskursji do slumsów Manili. Kpiąc, szydząc i punktując, kapitalnie rozprawia się z białym człowiekiem, jego arogancją i poczuciem wyższości wobec innych. I pięknie też opowiada o tym co zobaczył uczestnicząc w True Manila.

Ulica Onyks z przyległościami, gdzie Ate Jo, kobieta drzewo, kobieta obrośnięta zrakowaciałymi purchlami, by cokolwiek zobaczyć, musi podnosić palcami ciężkie od bąbli powieki. A jednak stać ją na dobry humor, chwilę pogawędki i pogodę ducha. Albo rodzeństwo – chłopczyk i dziewczynka, wychowywani przez prababcię, jedzenie (jeśli jest) łykający i powoli umierający z głodu. A przecież są jeszcze cmentarze, służące zmarłym i żywym za dom. Pełna symbioza, w grobach, katakumbach, na płytach nagrobnych, żyją, kopulują i rozmnażają się pokolenie za pokoleniem. Wszechobecny głód, choroby i przemoc domowa – codzienność slumsów. A jest jeszcze pogoń za pracą, nędznym wynagrodzeniem i przysłowiową miską ryżu.

Pełna emocji i dramaturgii relacja z wypraw True Manila, okraszona pięknymi obrazami fotografa Grzegorza Wełnickiego, jest kropką nad „i” tej znakomicie opowiedzianej historii.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s