„W otchłani mroku” opiera się na czterech planach czasowych, ale to rok 1946 jest głównym wygranym powieści. W powojennym Wrocławiu 60-letni Popielski zostaje zakontraktowany jako prywatny detektyw, przez profesora wykładającego w tajnym Gymnazjum Subterraneum. Za spore honorarium, musi on zidentyfikować tajnego współpracownika UB, sprytnie zakamuflowanego wśród uczniów owej szkoły.
I tak zaczyna się wrocławska odyseja Popielskiego, tradycyjnie wypełniona smrodem rynsztoków, cuchnącymi ludźmi, perwersyjnym seksem i gwałtami. Krajewski nie oszczędza na słowach i nad wyraz malowniczo kreśli sceny kopulacji, gwałtów, a żaden pryszcz i pieprzyk z wrośniętym włoskiem, nieprawidłowy zgryz i tłuste włosy, nie umkną uwadze pisarza. Jest też drugi Wrocław, wybitnie wykształcony, w którym celebruje się posiłki, zwraca uwagę na ubiór i oddaje grze w szachy. Pieniądze nie stanowią problemu, a jeśli nawet, zawsze można spieniężyć zgromadzone precjoza. Przedwojenny Lwów przeniesiony do powojennego Wrocławia i zmiana dekoracji, bandycki półświatek lwowski zostaje zastąpiony żołdakami armii czerwonej i swojską UB. Te same frazy i podobny ludzki spektakl podzielony na brzydkich i śmierdzących więc złych, i tych ładnych i czystych, więc dobrych – cały Krajewski.
Nie da się uciec, czy zapomnieć na chwilę o wykształceniu, które przez lata determinowało życie przyszłego pisarza Krajewskiego. I autor dzieła nie ucieka, wręcz przeciwnie, swoją wiedzę i erudycję przenosi na karty powieści. Słynna filozoficzna dyskusja panów profesorów, a potem dramatyczny w przebiegu experimentum crucis z udziałem uczniowskiego i profesorskiego gremium, dobitnie o tym świadczy. Tyle, że z mojego czytelniczego punktu widzenia i widać marnej wiedzy, niewiele mi to daje, oprócz lekkiej irytacji. Bo dylemat, czy ludzkość mimo wszystko zmierza ku dobru, czy jednak nie, jest zaczynem do akademickiej dyskusji, godnej odpowiedniej oprawy w tych filozoficznych rozważaniach, niekoniecznie jednak w powieści kryminalnej.
Nie jestem fanką powieści retro, a już kryminalnych szczególnie. Wytyczona przeze mnie granica w tego typu lekturach – lata 90 ubiegłego wieku i w górę, resztę staram omijać szerokim łukiem, jeśli tylko są oznaki, że to kryminał retro. Książki Krajewskiego są wyjątkiem, ale po lekturze „W otchłani w mroku” zastanawiam się, czy nie ostatnim. Mimo że powieść generalnie jest dobra, poprawna i taka w sam raz akuratna, to jednak już widać brak nowych pomysłów, świeżości spojrzenia na starych bohaterów i deficyt nowych, a także mikrą intrygę kryminalną.