Tłumaczenie: Andrzej Niewiadomski
W USA i Wielkiej Brytanii zaczynają ginąć z rąk młodych i gorliwych wyznawców islamu osobistości świata polityki. Ślady wiodą do nieuchwytnego fanatyka religijnego, który nader skutecznie werbuje sobie podobnych, dodatkowo czyniąc z nich zdalnie sterowaną, śmiercionośną broń. „Kaznodzieja. Zidentyfikować. Namierzyć. Zabić.„- te słowa i podpis pod nimi prezydenta USA, to wydany wyrok śmierci na islamskiego terrorystę. Naprzeciw siebie staje ten dobry – amerykański pułkownik o pseudonimie Tropiciel, mający do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt jaki wymyśliła ludzkość. Natomiast złym zostaje terrorysta o nadanym pseudonimie Kaznodzieja, który swoimi kazaniami wrzucanymi w internet i ich skutecznością, ściągnął na siebie gniew dużego szatana – USA i małego szatana – Wielką Brytanię.
Czego można spodziewać się po kolejnej książce jednego z najlepszych pisarzy powieści sensacyjnych, oczywiście kolejnej świetnej opowieści, do jakiej pisarz przyzwyczaił czytelników. No i właśnie nie, to nie jest dobra powieść. Mało tego, ona rozczarowuje i nudzi swoją schematycznością, szczegółami technicznymi, od których robi się źle, oraz postaciami tak płaskimi, bezpłciowymi, bezbarwnymi i mało dającymi z siebie, że chwilami ocierają się o zaprogramowane roboty. Tylko Ariel, młody chłopak z zespołem Aspergera, próbuje ratować honor ludzi, ale nim na dobre wystąpi i da się bliżej poznać, zostanie skutecznie odizolowany i przyspawany do sprzętu komputerowego.
Czytając książkę miałam wrażenie, że siedzę na jakimś nudnym spędzie ważniaków, gdzie rozdano sprawozdanie z przebiegu akcji pod kryptonimem „Czarna lista”. Literki zamienione w wyrazy, potem w zdania, rozdziały i części. Natłok danych technicznych, dziesiątki bezsensownych informacji typu, wsiadł-pojechał-przyjechał-otworzył drzwi-wysiadł itd, itp. Permanentne objaśnienia, kto jest kim, lista agencji w agencji w agencji, zachłystywanie się najnowszą zabawką, czyli witamy w świecie dronów, że nie wspomnę o najskuteczniejszych broniach, wyszkolonych komandosach i somalijskich piratach, żeby było bardziej widowiskowo. Nie jest widowiskowo i brakuje nerwu, tego niezbędnego napięcia, jakie towarzyszy dobrej sensacji. 3/4 powieści składa się z wyjaśnień i pouczeń, by czytelnik wszystko pojął, a potem następuje przewidywalny finał i wszyscy są szczęśliwi.
To nie jest ten Frederick Forsyth, którego znam, i którego książki robiły na mnie piorunujące wrażenie. Świat ewoluuje i pisarz pragnie nadążyć za zmieniającą się rzeczywistością, z marnym niestety skutkiem. Był czas, gdy Forsyth rozpoczynając krucjatę ze złem dał światu „Dzień Szakala, „Psy wojny” i toczył walkę podjazdową z ZSRR, ale to już przeszłość, zresztą piękna. I nagle wyskakuje „Czarna lista”, która piękna nie jest. Szkoda.