Tłumaczenie: Jan Kabat
Szkocja to nie tylko kilt, single malt whisky, czy Annie Lennox. To również giganci powieści kryminalnych, jak Arthur Conan Doyle, Ian Rankin, Alistair MacLean, Denise Mina i cała plejada znakomitości, ze zrozumiałych względów tutaj nie wymieniona. A teraz do panteonu bogów kryminalnego Parnasu, dołącza Peter May z powieścią „Czarny dom”, której akcja rozgrywa się na wyspie Lewis w archipelagu Hebryd Zewnętrznych. I co ważne, nie jest to jakaś tam książka jedna z miliona podobnych, tylko jest to powieść przez duże „P” , po lekturze której spokojnie można powiedzieć – rewelacja.
Oficer policji, Fin MacLeod, prowadzący śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa w Edynburgu, zostaje wysłany przez zwierzchników na wyspę Lewis. To tam popełniono morderstwo, a okoliczności zbrodni, są niemal identyczne jak w Edynburgu i może zachodzić prawdopodobieństwo pojawienia się seryjnego mordercy. Atutem, jaki przemawia za Finem MacLeodem, jako dodatkową parą pomocnych policyjnych rąk na wyspie, są jego korzenie. To w wiosce na Lewis się urodził, zna miejscowy język i tubylców, a także ofiarę zbrodni. A przecież to nie wszystko, bo Fin zmaga się z tragedią, jaka dotknęła jego rodzinę, więc niespodziewany wyjazd w rodzinne strony, wita z ulgą.
Naprzemienna narracja, retrospekcja – powrót do dziecięcych lat, aż do wyjazdu z wyspy i czas teraźniejszy – śledztwo i typowanie, kim jest morderca. Powrót Fina na wyspę budzi wszystkie uśpione demony, zaprzęga pamięć do wysiłku i powoli, kadr za kadrem odsłania z mroków niepamięci i tego co z niej wyparł, historię dzieciństwa i dorastania. Kulminacyjnym punktem powieści stanie się tradycyjna coroczna wyprawa 12 mężczyzn na skałę, po pisklęta głuptaków. Krwawy zwyczaj, kultywowany od stuleci jest również swoistym pasowaniem młodzików na mężczyzn. To właśnie tam na skale, dojdzie do finału i elementy łamigłówki wskoczą na swoje miejsce.
Jednakowoż nie o intrygę kryminalną chodzi w „Czarnym domu”, to pretekst do wiwisekcji małego wyspiarskiego środowiska. Z jego słabościami, skłonnościami do używek i niebywałą solidarnością, która zapewne od wieków pozwala tej społeczności przetrwać. A przecież powieść to nie tylko fascynujący ludzie, jednym z głównych bohaterów książki jest wyspa Lewis, rewelacyjnie opisana przez pisarza. Wietrzna, mokra i niezbyt gościnna, kochana i nienawidzona przez swoich, dopiero po powrocie z innego świata, doceniana i rehabilitowana.
Pięknie napisana książka, z wszystkimi elementami, które robią z niej znakomitą powieść. Nic to, że lekkie przyśpieszenie w finale i trochę cukierkowe zakończenie, mogą lekko rozczarować. Całość „Czarnego domu” wszystko wynagradza i czekam na „Człowieka z wyspy Lewis”.