O tym, że nie jest to pierwsza książka Mariusza Czubaja, wiedzą wszyscy ci, którzy czytają jego powieści i interesują się konkretnym gatunkiem literackim. W najnowszej powieści, epicentrum od którego rozchodzą się kręgi, tworzące jej wątki, jest sam bohater. To nie upierdliwy purysta językowy Pater, ani profiler Heinz po przejściach, z kumplami o dziwnych przezwiskach. „Martwe popołudnie” ma nowego bohatera – Marcina Hłaskę, rzecz jasna nie z tych Hłasków, ale również interesującego. Otóż Marcin Hłasko jest specjalistą od odnajdywania ludzi, bo jak sam mówi – „Pewni ludzie znikają, a inni ludzie ich szukają. Tak to jest skonstruowane”. I tak działa nasz bohater w „Martwym popołudniu”, wcielając się po kolei w Philipa Marlowe’a, Jacka Reachera i typowego byłego policjanta z rodzinnymi tajemnicami, który nie cierpi na brak języka w gębie, bywa denerwujący i nikomu się nie kłania, nawet kulom.
Cała afera zaczyna się wówczas, gdy Hłasko dostaje zlecenie odnalezienia pracownika pewnej firmy, który znika z ważnymi dokumentami. Ale zanim Hłasko wkroczy do akcji, w Gdańsku zastrzelony zostaje poseł, a chwilę później areopag złożony z kilku ważnych figur państwowych, będzie próbował ugasić ten zabójczy pożar. Dwa różne wątki, ale my już domyślamy się, że gdzieś tam na końcu drogi będzie skrzyżowanie. Hłasko jak pies gończy łapie trop i idzie po śladach, przy okazji odkrywając sporo brudu, obrzydliwości i zakłamania. Wszystkie nasze polskie sprawy i sprawki zahaczające o politykę, biznes, dziennikarstwo, celebrytów i kolegów pisarzy, w „Martwym popołudniu odnajdziemy. Zagadka kryminalna z thrillerem politycznym idą łeb w łeb, tempo akcji rośnie im bliżej końca, narracja pierwszoosobowa dużo dobrego wnosi do powieści, na równi z wnikliwością z jaką wypunktowani zostają ci, którzy na to zasłużyli.
Powieść w sam raz nadaje się na lekturę popołudniową. Czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a to dzięki postaci głównego bohatera. Sama intryga kryminalna specjalnie nie powala, mimo zasygnalizowania spraw istotnych i tragicznych. Hłasko trochę się prześlizguje po tematach, odnotowuje je jak rasowy reporter, z obowiązku i prze dalej. Finał, rozwikłanie i zakończenie wątków, nie satysfakcjonuje tak, jak powinno, jest trochę wymyślnie i trochę nierealnie. Sporo jest też kokieterii i krygowania się, bo nie do końca poznajemy Hłaskę, nie wiemy dlaczego stał się tym, kim jest, ale to oczywiście są historie do nadrobienia, bo szykuje się cykl powieści z nowym bohaterem.
Może być.