Powieść kryminalna Marka Krajewskiego.
Requiem dla Edwarda Popielskiego, to była moja pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się po przeczytaniu „Władcy liczb”. I jeśli mam być szczera, to dobrze by się stało, aby pisarz wspólnie z czytelnikiem, tą książką pożegnał się z Edwardem Popielskim.
W trzech planach czasowych przyjdzie się nam poruszać, który rozciągając się na 60 lat, musi robić wrażenie. Oto w 1956 roku we Wrocławiu, 70-letni były lwowski policjant Popielski, dorabiający sobie jako prywatny detektyw w kancelarii adwokackiej, przyjmie, zdawać by się mogło, zwyczajne zlecenie. Przedwojenny hrabia dwojga nazwisk, Władysław Zaranek-Plater, obietnicą sowitej zapłaty, prosi o udowodnienie, że jego brat jest chory psychicznie, czego najlepszym dowodem jest głoszona przezeń teoria Belmispara i tym samym wyjaśnienie tajemnicy trzech samobójczych śmierci zwykłych wrocławian. Oczywiście, w grę wchodzi ogromny majątek i psychiczna choroba jednego, bardzo pomogłaby drugiemu w statusie materialnym. W 1975 roku, nasz Popielski, wiekowy dziewięćdziesięciolatek, spisuje wszystko co wie o tej sprawie ku potomności, czyli dla swojego syna Wacława, którego zaraża nierozwiązaną zagadką. I w 2013 roku, Wacław Remus podejmuje się po raz ostatni wyjaśnić zagadkę Belmispara, angażując w tym celu naukowy autorytet, który przyjechał do Wrocławia na sympozjum.
Mroczny, powojenny i niebezpieczny Wrocław 1956 roku, z tyglem narodowościowym, jaki tylko powojenna wędrówka ludów może spowodować. Pachnąca i wykształcona inteligencja kontra brudne, biedne i śmierdzące pospólstwo. Bandycki półświatek, znakomicie odnajdujący się w podnoszącym się z ruin mieście, wszechobecna korupcja i trzy samobójstwa, unurzane w matematycznej logice, równaniach algebraicznych z mnóstwem niewiadomych. Ten wymyślony przez Władcę liczb scenariusz, ta logiczna i wymagająca precyzyjnego myślenia sytuacja angażująca najtęższe umysły kształcone na lwowskich i austriackich uniwersytetach na nic się zda. Jak uczy doświadczenie, najbardziej precyzyjnym umysłem, jest umysł psychopaty, z którym nawet Belmispar nie jest w stanie wygrać.
Dobra intryga kryminalna, zachwycający kalejdoskop przewijających się postaci i powojenny Wrocław – to mieszanka tyleż wybuchowa, co wciągająca. Mistrz słowa i narracji, Marek Krajewski, uwodzi zagadką i odpycha niezrozumiałą matematyką. Jak dla mnie, to za dużo w tym wywodów i mądrości królowej nauk, która zawsze wygrywała ze mną zwarcie, sprowadzając mnie do parteru. Ale tak jak powiedziałam na początku, niech to będzie pożegnanie, bo wszystko zostało już powiedziane.
//