Powieść obyczajowa Jakuba Żulczyka
Rzadko trafiam na miejskie opowieści tak intensywne w odbiorze, drażniące oczy jak stroboskopy i zapierające dech w piersiach. Kiedyś tak odebrałam „Szybki cash” Jensa Lapidusa, gdzie wszechobecny mrok, zło i bandycki nocny Sztokholm pokazuje inne, to złe oblicze. Jest coś pociągającego i fascynującego w podglądaniu złodziei i bandytów, w pragnieniu dotknięcia ciemnej strony mocy. Żulczyk swoją opowieścią proponuje Warszawę saute. Zabiera nas na prawdziwy nocny warszawski survival miejski, gdzie przez 7 dni, od zmierzchu do świtu, z działkami kokainy, będziemy przemieszczać się po warszawskich ulicach, klubach i dobrych domach.
Banalna historia młodego dilera kokainy, który emigruje z Olsztyna do stolicy. Na początku są studia na ASP, a potem szybkie pieniądze i przejście na bandycką stronę. Niby nic ciekawego, życiorys zapewne taki, jaki mają setki jemu podobnych, a jednak nie taki sam. Bo jego klientela to ludzie z pierwszych stron gazet, znani z telewizji, pudelkoidów i celebryckich ścianek. Jest dyskretny, inteligentny, świetnie okopany na swoich pozycjach. Zna wszystkich i wszyscy znają jego, tyle, że on jest o krok przed nimi. Zna ich tajemnice i układy rodzinne, co daje mu przewagę i władzę. Na razie jednak jemioła i żywiciel trwają w pełnej symbiozie, nieprawdopodobne pieniądze przechodzą z rąk do rąk, by narkotyk mógł płynnie krążyć w krwiobiegu zainteresowanych. Tymczasem nadciąga katastrofa, której oznaki pozostają długo niewidoczne dla zainteresowanych.
Perfekcyjnie opowiedziana historia ludzi z warszawskich salonów i nocnych klubów. Brawurowo przedstawiony świat handlarzy i kupców narkotyków. Gęsta atmosfera, nasycona ostrymi barwami, imponująca galeria figur. Powieść niezwykle brutalna, z wulgarnymi dialogami, celnymi porównaniami, którą czyta się na wdechu. Realizm sytuacji i postaci opisanych w książce ogromny, a kwiecisty język, jakim posługują się bohaterowie, pogarda z jaką się traktują – zadziwia.
Koniecznie.
//
Jedna myśl na temat “Ślepnąc od świateł”