Powieść kryminalna Harlana Cobena, w przekładzie Zbigniewa A.Królickiego
Nie pamiętam, kiedy przestałam czytać Cobena. Chyba wtedy, gdy po kilku latach eksploatowania motywu zaginięcia kogoś z rodziny głównego bohatera, czytanie jego książek stało się nużące i nudne.
I oto po latach abstynencji od Cobena sięgnęłam po jego najnowszą powieść. Żeby przekonać się, że wciąż mam rację. Dalej jest nudno, przegadanie, bez pomysłu na fabułę i akcję z obowiązkowym zniknięciem i poszukiwaniem. Nie warto nawet w krótkich słowach pisać, o czym książka stanowi. Bo wiadomo, że jest o zniknięciu kobiety, której szuka zakochany w niej bez pamięci profesor. Ot i cała skomplikowana intryga. Z przeszło 400 stron bezustannie ciurka solenne zapewnienia o miłości i przysięganie sobie i światu o nieprzerywaniu poszukiwań. Po 3/4 książki dalej nie wiadomo o co chodzi, a pojawiające się figury dramatu milczą, albo na pytania odpowiadają pytaniem i albo giną, albo zaklinają się, że nic nie wiedzą. I tak przez niemal całą powieść aż do w zamyśle dramatycznych końcowych scen, a potem znów ktoś znika, ale na szczęście w kochającym się duecie.
Prawdę mówiąc, nawet nie jestem wstanie powiedzieć, co jest takiego niedobrego w „Sześć lat później”, bo w tej książce wszystko jest beznadziejne. Drewniane dialogi i monologi, beznadziejni bohaterowie – wszyscy. Intryga kryminalna na poziomie wprawek nowicjusza. Zero dramatyzmu, zakończenie różowo-cukierkowe. A miało być dramatycznie i z suspensem.
Ta powieść nawet nie nadaje się na lekki i łatwy przerywnik.