James Scott – Bez litości

Rasowy thriller, a za taki chce uchodzić ta powieść, ma mocne otwarcie. Bo oto masakra na rodzinnej farmie unicestwia niemal całą rodzinę. Mordercy wykorzystują sprzyjające zimowe warunki mordując ojca i czwórkę małych dzieci. Tylko zbiegiem okoliczności 12-letni chłopak uchodzi z pogromu, a gdy na farmę dociera matka, oboje postanawiają odszukać zabójców i wymierzyć sprawiedliwość. Jest rok 1897, niespokojne czasy gorączki złota, fundamentalizm religijny jako panaceum na każdy dzień życia oraz głęboka, mroźna i śnieżna zima. Matka i syn – dwójka zdesperowanych ocaleńców, przedziera się przez pustkowia do miasta położonego nad jeziorem Erie, by tam spróbować dopełnić złożonej sobie obietnicy.

W chwili dotarcia naszych wędrowców do miasta, kończy się thriller a zaczyna powieść obyczajowa. Galeria  przewijających się postaci jest wyjątkowo odstręczająca. Królująca w mieście anarchia z rzucającym się w oczy brakiem stróżów prawa dziwi, bo miasto jest sporej wielkości z licznymi barami i hotelami oraz agresywnym męskim tłumem – oto Dziki Zachód w całej okazałości. Kowboje zastąpieni zostają najemnymi pracownikami okolicznej fabryki lodu, brak szeryfów i pojedynków w samo południe zastępuje miejscowy najsprawniejszy bandyta, na miejscu wymierzający własną sprawiedliwość. Pod dostatkiem znajdziemy ludzkiej biedy, agresji i niechęci jednych do drugich. Zaś w środku tej ludzkiej ciżby, niechętnej obcym i sobie, pojawia się matka z synem.

Błąd zrobi ten, kto w książce Jamesa Scotta będzie doszukiwał się jakiegoś przesłania, nauki płynącej z uczynków bohaterów – choćby ku przestrodze, czy zwykłego zadośćuczynienia za grzechy. Pisarz rozmienia się na drobne, gubiąc po drodze najbardziej ważne problemy swoich bohaterów. Bo kimże staje się dla niego matka, której całe życie było jedną wielką katastrofą, której działania i sprawy w końcu doprowadziły do tragicznego finału. Skupiony na jej nędznym życiu w mieście, rysuje ją w wyjątkowo antypatyczny sposób, a pomija jedną z ciekawszych postaci powieści – jej męża Joraha. Za szybko prześlizguje się nad stanami emocjonalnymi swoich bohaterów, nie wnikając w ich dusze, bo łatwiej jest zacytować odpowiedni ustęp z Biblii, niż zapytać – dlaczego. Honor powieści ratuje Caleb, najbardziej wyrazista i prawdziwa postać. Napędzany żądzą pomszczenia braci i sióstr, powoli odkrywający tajemnicę swojego pochodzenia i zmuszony do wybrania rodziny, wzrusza.

Powieść przeciętna. Nie wywołuje specjalnych emocji, ani nie zapada w pamięć. Trochę thriller, trochę obyczajówka, a trochę western. Odwoływanie się i porównywanie „Bez litości” do „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, to delikatnie mówiąc, nadużycie. A generalnie, to ta powieść jest nudna.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s