Dramat w reżyserii Andrieja Zwiagincewa
Prowincjonalna Rosja od środka, z akcją dziejącą się tu i teraz. Gdzieś nad zatoką morza Barentsa, w miasteczku rządzonym skorumpowaną ręką burmistrza, mieszka Kola z rodziną. Będąc właścicielem kawałka ziemi, na którym stoi jego dom, wchodzi w konflikt z władzą o posesję i przegrywa sprawę w sądzie. Na ratunek eksmitowanej rodzinie, przybywa jego przyjaciel adwokat z Moskwy. I tak w przeciągu kilku dni topionych w morzu alkoholu, gdzie bandycka władza ze swoich gabinetów obwieszonych portretami Putina, dopuszcza się najcięższych przestępstw, rozgrywa się dramat rodziny, od początku stojącej na przegranej pozycji.
Film doczekał się mnóstwa recenzji, uczone głowy dostrzegały w niej: a to przypowieść o potworze, a to odniesienie do religii, czy też inne ukryte znaczenia. I wszyscy mają rację, ale przecież to tylko twarda i brutalna rosyjska rzeczywistość i beznadzieja. Potworna korupcja, alkoholizm oraz dwie bezwzględne władze, jedna urzędnicza, druga kościelna, bez pardonu niewolące zwykłego człowieka.
Wielki rywal polskiej „Idy” w wyścigu po statuetkę Oscara, przegrał tę rywalizację. Mimo to, niezależnie od wielu innych nagród i nominacji, a może właśnie dlatego, ten film trzeba zobaczyć. Chyba tylko polska słowiańska dusza jest w stanie tak dobrze zrozumieć rosyjską słowiańską duszę.
Koniecznie.