Nie będę szczególnie oryginalna, dołączając do chóru osób wielce ukontentowanych najnowszą powieścią Kinga. Powtórzę zatem, że z obiecanej kryminalnej trylogii, za nami już dwa tomy – „Pan Mercedes” oraz „Znalezione nie kradzione” i są to dwie bardzo dobre powieści, z tym, że ta druga, według mnie, lepsza.
Przede wszystkim nie szufladkuję tej książki, jako typowej powieści kryminalnej. Kilka niezbędnych dla całej misternie skonstruowanej fabuły trupów, motyw przyświecający tej zbrodni oraz sam nieuchwytny sprawca, to dopiero początek całej sekwencji zdarzeń. Bo w rzeczy samej, chodzi o fanatyzm czytelniczy, który w pewnym momencie wyrywa się spod kontroli i przeradza w spektakl zbrodni. Skojarzenie pewnych epizodów z „Misery”, jest dla mnie oczywiste i na tym poprzestanę, a chętni szczegółowych analiz i tropów z innych powieści Kinga, będą mieć szerokie pole do popisu.
Jeśli pamiętamy „Pana Mercedesa”, tym lepiej. Spotkamy detektywa Billa Hodgesa i rodzinę Saubersów, tych samych, którzy doświadczyli tragedii psychopaty z Mercedesa. Reszta ekipy jest zaledwie tłem dla tej opowieści. Tym razem w rolach głównych zostali obsadzeni morderca Morris Bellamy i kilkunastoletni chłopak, Peter Saubers. To między nimi rozegra się morderczy pojedynek na zimną krew, intelekt i fanatyzm co do rękopisów pewnych dzieł. King, budując prostą, nieskomplikowaną i dosyć przewidywalną fabułę, pokazuje swoje mistrzostwo. Poprowadzi nas prostą ścieżką, bez żadnych specjalnych twistów i zakrętów, ale tak umiejętnie budując napięcie, poczucie zagrożenia i nieuchronności mającego nastąpić zła, że czyta się tę historię na wdechu.
Dobra powieść, świetni bohaterowie, imponujące tempo i swoiste memento dla nas, przed nadmiernym uwielbieniem dla książkowych bohaterów. Oraz obietnica powrotu Pana z Mercedesa. Bo on nie zniknął, jest i ma się coraz lepiej i kto wie, co mu chodzi po głowie, bo coś chodzi, to pewne. Sądzę, że w trzecim tomie wszystko się wyda. A tymczasem zachęcam do lektury „Znalezione nie kradzione”.
Warto.
//