Tłumaczenie: Katarzyna Tunkiel
Źle się dzieje w państwie norweskim, a szczególnie na Lofotach. Zachęcająca okładkowa rekomendacja, że oto przede mną mroczny norweski thriller, którego akcja rozgrywa się w pięknych, surowych okolicznościach tamtejszej przyrody brzmi zachęcająco. I początek taki jest. Landegode – nieliczna wyspiarska społeczność i dwóch mężczyzn, poddanych wyrafinowanym torturom. Kilkaset kilometrów dalej – nadmorskie miasteczko Berglund, gdzie spacerujący plażą ludzie znajdują wyrzucane przez morze porcelanowe lalki, a potem skatowane kobiety.
Dwa odrębne śledztwa, różni detektywi i sporo pojawiających się postaci, ma dać wrażenie tajemniczości, grozy i zbliżającego się nieszczęścia. Może na początku, do 1/3 książki czułam tę niepewność i oczekiwanie na coś niespotykanego. Tymczasem, im dalej w treść, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że skandynawska konwencja, eksplorująca bez wytchnienia smutek, beznadzieję i nieszczęścia całego świata, skumulowała się na tym jednym kawałku ziemi.
Literacki rozmach w kreowaniu ludzkich nieszczęść, lapidarność i minimalizm w słowach i uczynkach, zaskakuje i gubi po drodze to, co ważne. Szczodra pisarska ręka Frode Granhusa w powoływaniu do życia postaci, tyleż smutnych, co bezbarwnych oraz generujących nieszczęścia, przygniata. Mnóstwo tropów i hipotez, niekontrolowany chaos wśród bohaterów i ich historiach, sprawia, że sporo umyka, gubi się i jest nie do ogarnięcia. Ale pisarz wciąż nie ma dość, zaskakuje karkołomnymi rozwiązaniami, by w pewnym momencie dojść już do ściany i wówczas robi się i strasznie i śmiesznie. Gdyby jeszcze zatrzymać tę literacką maszynerię na rozwiązaniu pierwszym, byłoby dobrze. Niestety, pisarz Granhus lubi niespodzianki, więc dokonuje kolejnych wolt i tworzy następne „mocne wejście”, ale ja już jestem solidnie wynudzona i mam dosyć.
Bez zachwytu, przeciętna.
//