Tłumaczenie: Marcin Wróbel
Powiadają, że bajki są tylko dla dzieci i że to one są najbardziej wdzięcznymi ich odbiorcami. Ale dobra opowieść, ocierająca się o realizm magiczny, potrafi zawojować również dorosłego. „Dziecko śniegu” jest nawiązaniem do rosyjskiej bajki ludowej „Śnieżynka”, a Eowyn Ivey, odpowiednio wykorzystując jej motywy, opowiedziała historię, której początek ma miejsce w roku 1920.
Oto bezdzietna para małżonków, po traumatycznych przeżyciach związanych z utratą dziecka, postanawia osiedlić się na Alasce. Chcą wierzyć, że odizolowanie się od ludzi, szczególnie tych mających dzieci, wszechobecna cisza i spokój, pozwolą obojgu znaleźć ukojenie i siły do życia. Każde z nich próbuje radzić sobie ze smutkiem i nostalgią na swój sposób. On, farmer, ciężko pracuje w polu, desperacko czepiając się nadziei, że uda się przetrwać kolejną srogą zimę. Ona, córka profesora literatury, zajmuje się domem. Oboje niezbyt przygotowani na alaskańskie warunki, samotni ze sobą, któregoś dnia w przypływie spontaniczności, lepią śniegowego bałwanka, nadając mu kształt dziewczynki. I tak zaczyna się nowy rozdział historii ich życia, któremu podporządkują wszystko, zmieniając życie swoje i innych.
„Dziecko śniegu” nie daje jednoznacznych odpowiedzi i nie wyjaśnia wielkiej tajemnicy. To od nas zależy, jak zinterpretujemy fakty i zdarzenia. Jedni uznają, że wyobraźnia płata figle i widzimy to, o czym marzymy i do czego tęsknimy. Ja należę do realistów, twierdzących, że tęsknota, ból i śnieg zainicjowały ciąg zdarzeń, o których zwykło się mówić, wspaniałe zrządzenie losu, wielka wygrana. Cudowna zmiana w życiu bohaterów nadaje wyraźny cel w ich życiu. Nareszcie dostrzegamy piękno i grozę Alaski, doceniamy przyjaźń i pomoc przyjaciół i powoli zmieniamy postrzeganie siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Czyżby jednak magia?
Koniecznie.
//