Tłumaczenie: Ewa Penksyk-Kluczkowska
W literaturze kryminalnej, nierzadko wykorzystuje się motyw, w którym dwoje nieznajomych zawiera jednorazowe przymierze, by razem wejść na drogę przestępstwa. Peter Swanson idzie podobną drogą, z tym, że początek karkołomnej intrygi zawiązuje na lotnisku. Autor nie bawi się w podchody i od razu ujawnia, kto zginie i komu przypadnie rola mordercy. Oto młody bogaty amerykański biznesmen na lotnisku poznaje dziewczynę. Po kilku drinkach zwierza jej się ze swoich podejrzeń dotyczących zdradzającej go żony, frustracji i słabej kondycji małżeństwa. Oboje dochodzą do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest morderstwo niewiernej żony i po przylocie na miejsce z zapałem zaczynają realizować ów śmiały plan.
Swanson przedstawia bohaterów, pięknych i majętnych, bez skrupułów i empatii. Podkręca fabułę, stosując naprzemienną narrację, jasno i z dbałością o szczegóły i motywy, by dobrze zostały zgłębione chęci i motywy napędzające bohaterów.
Powieść zapewne aspiruje do thrillera psychologicznego, dosyć kameralnego i z jasno określoną intrygą. Jednak zwroty akcji, niespodziewane przeszkody i suspensy niestety są nazbyt przewidywalne i ograne. Jeśli „Czasem warto zabić” chciała być odpowiedzią na „Zaginioną dziewczynę„, to nie tędy droga. Prosta akcja, bohaterowie mimo atrakcyjności, statusu społecznego i pewnych psychicznych atutów, są nazbyt przejrzyści, prości i mało wymagający. Każdy z nich dostał swoje pięć minut i odegrał rolę zgodnie ze scenariuszem, przedstawiając tę samą historię ze swojego punktu widzenia. To dobry zabieg, ale w narracji klasy B. Bywają dłużyzny, powielanie tego samego motywu oraz intensywne myślenie dedukcyjne, z którego bohaterowie mogą być dumni, policja nie jest już potrzebna.
Powieść nie porywa, ale też nie należy jej tak do końca skreślać. Miło się to czyta.
//