Nie czuć dobrze ducha tegorocznych Targów. Przyczaił się jakoś, zmizerniał, zmalał i ucichł. W poprzednich edycjach dało się wyczuć atmosferę niemal podniosłości, na pewno było radośniej i gwarniej. Teraz rzuca się w oczy brak gwoździa programu. W zeszłym roku był nim Zimbardo. W tym roku organizatorzy próbowali skręcić w opcję węgierską, ale nie po to tłukłam się przez kawałek Polski, żeby mi na targach książkowych serwowano paprykę i salami. Dziś, po rundzie honorowej wzdłuż korony stadionu, poczułam znużenie, zmęczenie i niejakie rozczarowanie. Mam nadzieję, że przyszłoroczne Targi ponownie zachwycą rozmachem, przyciągną znanymi nazwiskami i dodatkowymi atrakcjami. Bo te wypadły jakoś tak, jak niekoniecznie z sercem odbębniona próba przed właściwym wydarzeniem.