Tłumaczenie: Julia Różewicz
Skłamałabym mówiąc, że znam czeską prozę. Ojczyzna Szwejka, Krecika i Sąsiadów jakoś pozostała na mojej literackiej mapie terrą incognitą. Ale przyznam również, że ta niewiedza nie spędza mi specjalnie snu z powiek. To tyle tytułem wyznań, przejdę zatem do „Mężczyzny na dnie”, który jest powieścią kryminalną, więc dostał szansę na wbicie pierwszej chorągiewki na dziewiczym terytorium.
Okładkowy blurb precyzyjnie wykłada, o czym książka stanowi, więc ledwie napomknę, że na dnie jeziora, przypadkiem znalezione zostają zwłoki mężczyzny w samochodzie. Dochodzenie przejmuje praski wydział zabójstw z podinspektorem Holiną, który jest wybitnym znawcą rogalików i pewnej mężatki. Poza Holiną, do grupy dochodzi nowicjusz, aspirant Divis, zawsze akuratny, z dobrymi pomysłami i słusznymi wnioskami oraz kapitan Sotolowa, kobieta, która żadnej pracy się nie boi.
A historia, jaka wydarzyła się w pewnym domu 10 lat przed owym topielcem, budzi spore emocje i obiecująco zapowiada całą powieść. Jedna po drugiej na scenę wprowadzane są postaci, ba, całe rodziny niewolne od grzechu. Nim jednak sprawiedliwości stanie się zadość, trzeba przedrzeć się przez astrologiczne wywody, mające podobno niebagatelne znaczenie przy charakterystyce ofiary i podejrzanych. Ale w końcu sprawca zostaje złapany, wiele rodzinnych tajemnic wyjaśnionych i już.
Nie powiem, że „Mężczyzna na dnie” mnie rozczarował, ale też nie będę wznosić peanów. Ot, normalna powieść kryminalna, z niezłą intrygą i barwnym postaciami. I co ważne, z interesującym zakończeniem. Istotną wadą powieści jest brak napięcia, prawdę mówiąc nie ma tam żadnego. I jeszcze ten słynny czeski humor dla amatorów tegoż.
Mimo wszystko, warto przeczytać i potaplać się w czeskich klimatach.
//