Tłumaczenie: Paweł Wolak
Zapomnijmy na chwilę o Karin Slaughter jako pisarce specjalizującej się w wielotomowych cyklach. Nie sięgajmy pamięcią do Hrabstwa Grant i udajmy, że nie pamiętamy Willa Trenta. Dajmy ponieść się nowej powieści, która nie obiecuje kontynuacji, nie zostawia uchylonych furtek i tajnych przejść. To powieść kompletna, z epilogiem zamykającym opowiadaną historię. A co ważniejsze, historię na tyle interesująca, że powoduje szybsze bicie serca i ujawnia fakty, o których niewiele dotychczas wiedziałam.
Atlanta roku 1974, podobnie jak cała Ameryka liże rany po przegranej wojnie wietnamskiej. Amerykańscy chłopcy wrócili do domu, bez nimbu narodowych bohaterów i pozostawieni sami sobie w kraju, który, jak sami to czują, w jakiś sposób ich zdradził. Weterani całymi zaciągami zasilają teraz szeregi policji, twardzi, brutalni i wyszkoleni w przetrwaniu, tym razem w dżungli miejskiej. Czas segregacji rasowej powoli odchodzi do lamusa, ale w szeregach policji z Atlanty z wielką niechęcią pewne fakty przyjmuje się do wiadomości. Twardzi, biali gliniarze, sprawni i brutalni, bardzo heteroseksualni, tępią wśród swoich szeregach kolegów o innym kolorze skóry, kobiety, Żydów i homoseksualistów.
W tak niesprzyjających do ciężkiej policyjnej pracy warunkach, na ulicach miasta grasuje Strzelec, który upodobał sobie morderstwa białych policjantów. Dokonał już kilku egzekucji i mimo intensywnego śledztwa, morderca pozostaje na wolności. Po cichu, by nie narazić się kolegom, dwie młode policjantki prowadzą własne dochodzenie, które doprowadzi do nieoczekiwanych wyników.
„Miasto glin”, to nie tylko powieść kryminalna z interesującym suspensem. To również pouczająca lekcja historii, jaka działa się wcale nie tak dawno, bo ledwie 40 lat temu. Karin Slaughter, mieszkanka Atlanty, doskonale zna swoje miasto i jego historię. Ze znawstwem poprowadzi nas przez poszczególne dzielnice i w zaledwie kilka dni trwania akcji, nakreśli doskonały wizerunek Atlanty tamtych lat, jego mieszkańców i ciemnej strony metropolii i ludzi. W tej książce nie będzie tortur, wymyślnych morderstw z zacięciem sadystycznym, do jakich Slaughter nas przyzwyczaiła. A mimo to, lektura tej powieści boli, przyzwolenie na brutalność w świetle prawa, realizm i godzenie się na zastane sytuacje, dla mnie wstrząsające.
„Miasto glin”. Warto.
//
Jedna myśl na temat “Miasto glin – Karin Slaughter”