Film sensacyjny w reżyserii Edwarda Zwicka
Wielbicielom Jacka Reachera tej postaci przybliżać nie trzeba. Niezorientowanym zaś, kim jest ów amerykański żandarm w stanie spoczynku, polecam najpierw książkę o tym samym tytule. A dla podkręcenia atmosfery i lepszej orientacji w temacie kto jest kim i dlaczego – 61 godzin. Zaznaczę też od razu, że brak znajomości poleconych książek, w niczym nie umniejszy odbioru filmu. Tylko wydaje mi się, że wówczas film potraktujemy jako jeszcze jeden z mnóstwa nie najwybitniejszych sensacyjnych produkcji, a przecież Jack Reacher to nie tylko bohater 20 książek Lee Childa, to instutucja, o której dobrze jest wiedzieć wszystko.
O czym dzieło filmowe stanowi, dosyć precyzyjnie opisałam w podlinkowanych omówieniach książek. W skrócie tylko powiem, że Jack Reacher pomaga swojej przyjaciółce wybrnąć z kłopotów, przy okazji ujawniając gigantyczną aferą na wysokich szczeblach wojskowej hierarchii. Do tego dojdą niespodziewane problemy natury osobistej oraz plutony ludzi dybiących na życie Reachera i jego przyjaciół.
I teraz, czy warto wybrać się na ten film. Śmiało powiem – nie, chyba że jest się zdeklarowanym fanem Reachera jak ja. I nie dla fabuły, prostej intrygi, czy nawet Toma Cruise’a, którego można lub nie, lubić. Poszłam, by skonfrontować powieść z filmem i nadzieją, że to dobry film będzie, niestety nie był. Sceny walki z których słynie nasz bohater lepiej się czyta niż ogląda, milczenie ekranowego Reachera bardziej zbliża go do niegramotnego troglodyty, niż do kipiącego inteligencją i pomysłami książkowego pierwowzoru. Niczym ekscytującym nie zostałam zaskoczona, a film opiera się wszelkim nowym standardom, preferując zwykłą sensacyjną papkę, która nie może się zdecydować, czy to melodramat, sensacja, czy nieśmiały romans.
I tak się sprawa ma z tym filmem.