Czytam powieści Anny Fryczkowskiej jako jednej z niewielu polskich pisarek, których wszak nie brakuje na polskim rynku. Tak szczęśliwie się jednak złożyło, że polubiłam jej zagadki kryminalne, wykreowanych, nieoczywistych bohaterów i ten wrzucony do kryminalnego ogródka kamyczek, powodujący małą lawinę refleksji niekoniecznie związanych z typową intrygą kryminalną. Tak więc na najnowszą powieść pisarki – „Żony jednego męża”, sygnowaną jako obyczajową oraz kontrowersyjną, zdecydowałam się, mimo braku trupa i normalnego śledztwa.
I rzeczywiście jest to powieść obyczajowa, której akcja dzieje się na warszawskim Żoliborzu, czyli w „mateczniku” pisarki. Warszawiacy, a szczególnie ci z Żoliborza mogą czuć się dopieszczeni, bo realizm opisywanych miejsc, uliczek, placów i parków, aktualnych problemów nękających lokalną społeczność, został subtelnie, a jednak dobitnie wyartykułowany. Znając więc miejsce akcji przenieśmy się do szeregowca na jednej z żoliborskich uliczek, w którym mieszka, i ma się nad wyraz dobrze, nietypowa rodzina. Oto Wojciech, pan domu, dwójka jego dzieci Dobrusia i Janpaweł, żona Tunia i kochanka Anita. Zapewne nietypowość owej rodziny wynika z podziału ról, jakie wyznaczyli sobie dorośli, ale kiedy bliżej poznamy bohaterów, gdy jasnym stanie się ich sytuacja prawna i finansowa oraz kim są i ile dla siebie znaczą, inaczej na nich spojrzymy.
„Żony jednego męża”, to nie jest łatwa i miła w odbiorze lektura. Porusza trudne i kontrowersyjne tematy, które mogą być akceptowalne w liberalnej Europie, natomiast w dusznym i klerykalnym polskim społeczeństwie już niekoniecznie. Ale nawet gdy odrzucimy pruderię, swojską kościółkowatość, i tak mnożyć będziemy pytania na trudne kwestie. Bo jaka jest granica hipokryzji własnej i cudzej, albo gdzie przebiega granica tolerancji i jakie mamy prawo narzucać potomstwu własne wzorce zachowań? Wiele pytań na które każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam.
Książka wypełniona emocjami, kontrowersyjna i skłaniająca do refleksji
Przeczytajcie.
//