Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Rozpisana na niemal 1000 stron debiutancka powieść Hallberga niewątpliwie aspiruje do miana wielkiej powieści. Owszem, gabarytowo jak najbardziej, ale już jakościowo literacko i fabularnie, chyba niekoniecznie.
Teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu. Oto panorama Nowego Jorku lat 70 ubiegłego wieku, z dwoma istotnymi wydarzeniami, Sylwester 1976 oraz wielka awaria prądu w 1977 roku, pogrążająca metropolię w ciemności i chaosie. Te dwie znamienne daty będą naszym punktem odniesienia do wydarzeń jakie wówczas miały miejsce. Ponadto mamy tu sporo retrospekcji, cofających bohaterów do lat 50 i 60. Trzeba wspomnieć, że dość autor udanie wprowadza na scenę bohaterów, nadając im tak indywidualne cechy, że w gąszczu wątków, rozdziałów i akcji, bez problemu identyfikujemy poszczególne persony, ani na chwilę nie zbaczając z wytyczonych przez Hallberga ścieżek. Hallberg obdarował nas nie tylko historią Nowego Jorku, narodzinami punkrocka, zachwytami nad Patti Smith, Sex Pistols, czy Lou Reedem, ale też bohaterami, których ścieżki życia nieustannie się przecinają. Zaczyna się od próby zabójstwa młodej dziewczyny w sylwestrową noc i według mnie ten rozdział jest najbardziej dynamiczny i pozbawiony dłużyzn. Bo potem głębiej w powieść, tym bardziej napięcie spada, ustępując miejsca egzystencjalnym rozprawkom, okraszanym mniej lub bardziej wartkimi dialogami. Dzieje się dużo, zmiana planów czasowych, próba uporania się z rasizmem, różny status społeczny postaci i szalony punkrock sowicie wspomagany narkotykami. Gdyby nie jasno wyznaczone ramy czasowe, można by pomyśleć, że oto znaleźliśmy się w realiach postapokaliptycznych.
Niby jest tak dobrze, a jednak całokształt tej monumentalnej powieści zawodzi. Oto bohaterowie bez właściwości, nudni i denerwujący. Obracamy się, z jednym wyjątkiem, wśród niedouczonych, młodych ćpunów, a mimo to o bogatym zasobie słownictwa i z takimi egzystencjalnymi rozdrapami życiowymi, że aż wydają się nieprawdziwi. Ścieżki i przygody bohaterów w cudowny sposób się splatają i nierozerwalnie są ze sobą połączone, co w założeniu ma sens, tyle, że tutaj razi i staje się nierzeczywiste. Słowotok w pewnym momencie przeradza się w nudę i dłużyzny, które niczemu nie służą, oprócz produkowania kolejnych jałowych zdań, wypełnionych frazesami i banałami. Mało to odkrywcze, płytkie, a chwilami wywołujące zażenowanie.
Na własna odpowiedzialność.
//