Tłumaczenie: Donata Olejnik
Czytającym powieści kryminalne Burke’a, samego pisarza i jego książek przedstawiać nie ma potrzeby. Dość powiedzieć, że w Polsce ukazało się kilka jego powieści z Davem Robicheaux, prowincjonalnym policjantem z Luizjany i zachęcam do lektury.
Wracając zaś do najnowszej powieści Burke’a, jest to kawał bardzo dobrej lektury, w której Ameryka końca lat 40 XX wieku, znajduje się na początku boomu naftowego i wielu bogatych i biednych poszukuje roponośnych terenów. I podobnie, jak w okresie słynnej gorączki złota, do głosu dojdą najniższe ludzkie instynkty. Bezpardonowa walka o działki i najnowsze technologie pozwalające wydobywać i przesyłać dalej czarne złoto, rozpędza się powoli, by eskalować w dogodnym momencie. Jednocześnie, nieubłaganie zbliża się niechlubny czas makkartyzmu, czego doświadczy jeden z kluczowych bohaterów powieści.
Historia „Samotnego wędrowca” zaczyna się w Teksasie, w 1934 roku, na ranczu dziadka szesnastoletniego Weldona Hollanda. Młody teksańczyk natyka się na osławionych bandytów i wyrzutków – Bonnie i Clyde, co będzie miało na niego ogromny wpływ. Kilka lat później, po wybuchu II Wojny Światowej, dorosły już Holland ląduje z amerykańskimi wojskami w Europie, ratuje od śmierci swojego sierżanta i po kapitulacji Niemiec przywodzi do kraju świeżo poślubioną żonę. A potem obaj zdemobilizowani weterani wojenni, opracowują i udoskonalają maszyny niezbędne do przesyłu ropy i powoli bogacą się, wkraczając w świat wielkich pieniędzy i bezwzględnych ludzi.
Nie jest łatwo jednoznacznie sklasyfikować tę powieść. Określiłabym ją może, nieco ryzykownie, jako hybrydę romansu, thrillera i klasycznej przypowieści o pucybucie, który stal się milionerem. Dodatkowym smaczkiem oddającym cały romantyzm opowiadanej historii są jej bohaterowie, dobrzy i uczciwi, bardzo zwyczajni, niemal niepasujący do świata pełnego gangsterów, skorumpowanych policjantów i zwykłych bandytów.
To bardzo dobra powieść, w której zaskakuje też swoista cisza. Tutaj nie ma dzieci.
Warto.
//