Nie było mi momentami łatwo czytać „Płomienną koronę” bez podświadomie nasuwających się odniesień do aktualnej sytuacji politycznej w naszym udręczonym kraju-raju. Pomimo tego, że Elżbieta Cherezińska niejednokrotnie wyraźnie odcinała się od współczesnych analogii, to nie sposób pozbyć się takich właśnie skojarzeń. Mamy tu wszakże propisowskiego wydawcę i tematykę idealnie wpisującą się w aktualnie promowaną retorykę. I obawiam się, że pomimo całej mojej sympatii dla Autorki, mogą pojawić się próby szeregowania jej twórczości w tej mało przyjemnej szufladce. Z całego serca jednak życzę Cherezińskiej, aby tak się nie stało, bo czytałam wszystkie jej książki, wydawane przecież w różnych realiach politycznych. Nieszczęsna koincydencja czasowo-polityczna nie powinna mieć zatem wpływu na odbiór „Płomiennej korony” i tego się trzymajmy.
Cherezińska długo kazała czekać fanom swojej twórczości na finał trylogii o odrodzonym królestwie, wydając w międzyczasie genialny, jak dla mnie „Turniej Cieni” i bardzo smaczne dwa tomy o córce Mieszka I. Cierpliwy czytelnik nagrodzony został imponującym, ponadtysiącstronicowym tomiszczem, którego kartki wiodą nas do szczęśliwego finału, jakim jest koronacja Władysława Łokietka.
Tradycyjnie mamy więc wielowątkowo prowadzoną fabułę, oscylującą wokół losów licznych Piastów i prawdziwych wydarzeń historycznych. Kolorytu narracji dodają postaci fikcyjne, wywierające jednak niebagatelny wpływ na przebieg wydarzeń i decyzje prawdziwych bohaterów. Osobiście skróciłabym niektóre wątki o połowę, jak na przykład zbyt drobiazgowo, jak dla mnie, poprowadzona historia Rikissy i awantur na czeskim tronie, wywoływanych regularnie przez wyjątkowo antypatyczną Przemyślidkę. Z kolei czułam niedosyt innych wątków, jak na przykład historii Koenderta. Tutaj jednak marzyłaby mi się zupełnie nowa seria, poświęcona krzyżowcom – zarówno tym w Ziemi Świętej, jak i tym w Prusach.
Nie czytałoby się tak dobrze całej trylogii Cherezińskiej, gdyby nie pojawiały się w niej elementy nadprzyrodzone i postaci obdarzone mocami niedostępnymi dla zwykłego człowieka. Zdecydowanie jest to element ubogacający i nadający kolorytu wydarzeniom, które podane w czasach szkolnych w formie nudnej i sztywnej notatki, zdołały skutecznie obrzydzić historię znakomitej większości uczniów.
Szacunek należy się więc Elżbiecie Cherezińskiej za to, że przywraca historii miejsce w świadomości społecznej. Że sprawiła, iż nijako opisane w podręcznikach postaci i wydarzenia ożyły i nabrały kształtu. Okazało się bowiem dla wielu, że historia nie musi być nudna, że w rękach Autorki staje się pasjonującą powieścią, na którą się czeka z utęsknieniem.
Dobrze by było, aby współcześni politycy pamiętali, że oni również tworzą historię. I ciąży na nich wielka odpowiedzialność, a każdy ich czyn będzie policzony i każde słowo zapisane. I że trzeba się postarać, aby w perspektywie czasu nie stanąć w jednym szeregu z Muskatą, Eliską Przemyślidówną, Jarogniewem, czy Mechtyldą. Wyszło politycznie, ale doprawdy trudno cieszyć się, że jest nam miło i ciepło, podczas gdy tak naprawdę chałupa płonie.
//