Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Nie lubicie westernów? Nie szkodzi. „Na południe od Brazos” to taki western, którego lektury na pewno nie pożałujecie. Tym bardziej, że Larry McMurtry otrzymał za nią Pulitzera. Tym bardziej, że to dzieło monumentalne, łączące w sobie elementy z historii Ameryki Północnej z wielowątkową (i mam tu na myśli naprawdę rozbudowaną narrację) opowieścią, która wspólnym wysiłkiem autora i tłumacza wciąga i zachwyca.
Przeczytałam tę ciężką (1,7 kg!) i obfitą w zapisane strony księgę, pooglądałam znakomicie dobrane zdjęcia i przeczytałam posłowie Michała Stanka. Przejechałam z bohaterami tysiące mil, od upalnego Teksasu po mroźną Nebraskę i Montanę. Przeprawiałam się z kowbojami przez liczne rzeki, wytrzęsłam tyłek na preriach i usychałam z pragnienia. Podglądałam ich w saloonach, pijących i korzystających z oferty pokoików na piętrze. Uczestniczyłam w kilku potyczkach z niedobitkami Indian, a nawet miałam okazję dostrzec nieliczne już stadka bizonów. Ale wciąż, uparcie, wspólnie z teksańskimi kowbojami, parliśmy do przodu, goniąc setki sztuk bydła i tabuny koni, by u celu podróży założyć upragnione rancho.
To znakomicie opowiedziana historia, z mnóstwem wątków, wspaniałych i świetnie nakreślonych postaci oraz kawał amerykańskiej historii. Wielką cenę płacą bohaterowie za marzenia, pracę przy spędzie bydła i podbój nowych terytoriów. To również opowieść o romantycznych uczuciach, nieodwzajemnionych miłościach, dramatach i surowym prawie.
Jeśli tak, jak ja, lubicie opasłe tomiszcza ze świetnie opowiedzianą historią, przy lekturze których wcale nie chcecie, aby się kiedykolwiek skończyła, to „Na południe od Brazos” jest właśnie taką książką. Trzeba.
//