Tłumaczenie: Jan Kraśko
Jako, że przeczytałam wszystkie dwadzieścia jeden książek Lee Childa z serii o Jacku Reacherze – tych lepszych i tych słabszych, nie widziałam żadnego powodu, abym nie miała się wziąć za tom numer 22.
To przyjemna i odprężająca pewność, że za każdym razem Jack Reacher przemierzając stany Ameryki, znowu natrafi na interesującą historię, z początku nieistotną, a później ukazującą cały swój sensacyjny potencjał. Bo cóż takiego może mieć do powiedzenia mały, kobiecy sygnet Akademii West Point, leżący, jak wiele innych przedmiotów na wystawie w lombardzie, w zapyziałej mieścinie. A jednak to ten sygnet zainteresował Reachera i nadał bieg wydarzeniom w „Nocnej Rundzie”. Nie trzeba być też geniuszem po przeczytaniu dedykacji Childa, by dostrzec, iż ten tom będzie hołdem złożonym amerykańskim weteranom wojennym.
Po lekturze tego tomu ze smutkiem mówię: nuda panie, nuda. Jack Reacher się zmienia, łagodnieje, daje przeciwnikom szansę wyjścia z twarzą. I choć wciąż jest włóczęgą z wyboru, ma własny zmodyfikowany kodeks honorowy, to tutaj wzruszająco, a nawet lekko nieporadnie gubi się w swoim twardym, wypracowanym etosie. Intryga kryminalna średnia, mimo że na światło dzienne wychodzą niechlubne fakty medyczne, szczególnie dotykające poszkodowanych weteranów wojennych. Bohaterowie bez właściwości, ścieżka dialogowa nudna i chwilami oderwana od rzeczywistości, intryga lekko infantylna, trochę nielogiczna i trochę nie z tej ziemi. W zasadzie powieść zasadza się na jednym, bohaterowie wciąż się przemieszczają z punktu A do punktu B, w międzyczasie posilając się i pijąc kawę. Dużo rozmawiają, opracowują plany i jeżdżą. Zdecydowany brak napięcia, o dynamicznej akcji i ciekawej intrydze nie wspominając.
//