Tłumaczenie: Marcin Wróbel
Nie znam innych powieści Laury Lippman (ta jest moją pierwszą), więc trudno jest mi się odnieść do porównań typu lepsza-gorsza, czy też nijaka. Z całą pewnością jest to książka aspirująca do nurtu powieści kryminalnej, ale morderstwo to pretekst, by móc leniwie snuć opowieść o rodzinie prokuratora Branta z Wild Lake.
Oto modna i chętnie stosowana przez pisarzy narracja, przechodzącą w retrospekcję. Mamy zatem lata 70-80 XX wieku w Wild Lake i rodzinę Brantów. Tata, czynny prokurator, czternastoletni syn i ośmioletnia córka, która powoli wprowadza nas w niuanse życia jej rodziny i przyjaciół brata. Naprzemiennie z tym planem czasowym przenosimy się do roku 2015, kiedy dorosła już, 45-letnia pani prokurator, matka dwójki małych dzieci, powoli składa elementy z życia swojej rodziny i przyjaciół, by na koniec odsłonić latami pilnie strzeżoną tajemnicę.
Książka Laury Lippman jest chyba pierwszym kryminałem, w którym udało mi się nawet zaakceptować brak akcji, będący kołem zamachowym tej kategorii literackiej. Fabuła snuje się niespiesznie. Powroty do przeszłości mają swoje uzasadnienie w teraźniejszości, W małej społeczności Wild Lake tkwi mroczna tajemnica, strzeżona przez jej bohaterów, więc element intrygujący jest.
Z ewidentnych minusów mamy zerowe zaangażowanie policji w dochodzenie, zapowiedź pojedynku prawniczego na sali sądowej, który pozostanie w sferze marzeń oraz bohaterów tej opowieści, nieprzystających do rzeczywistości. Opowieść o Wild Lake jest, na mój gust, zbyt rozwlekła. Natomiast główna bohaterka i zarazem narratorka, która z infantylnej ośmiolatki, staje się zarozumiałą i zbyt pewną siebie dojrzałą kobietą, panią prokurator, nie sprawia, że jakoś specjalnie jej podczas lektury kibicowałam.
Ewentualnie można.